Popper i potem



https://wroc.academia.edu/AdamChmielewski


Sympozjum na temat filozofii Karla Poppera

Bogdan Balicki: Znany polski literaturoznawca, Janusz Sławiński, zapytał niedawno: „Co nam zostało ze strukturalizmu?” I odpowiedział: „Wszystko”. Panie profesorze, chciałbym zapytać analogicznie: Co zostało z popperyzmu?
Adam Chmielewski: Chciałbym zacząć od kilku słów grzecznościowych. Dziękuję za zaproszenie, dziękuję za obecność wielu znajomych, studentów, magistrantów, doktorantów, którzy zechcieli tutaj przyjść. Powiem jeszcze, że z przyjemnością usłyszałem, że jestem trochę młodszy od tradycji Kalamburu, co mnie trochę podniosło na duchu.
Odpowiedź na to pytanie, co zostało z popperyzmu, jest bardzo podobna do odpowiedzi na pytanie, co zostało z filozofii wielu innych myślicieli. O każdym z nich można powiedzieć, że jeżeli byli autentycznie wielcy, to inspirowali dłuższe lub krótsze, mniej lub bardziej intensywne debaty. Jeżeli przyjąć takie kryterium wielkości filozofów, to na pewno Popperowi pojęcie czy przymiot wielkości przysługuje, ponieważ wzbudził taką długą i intensywną debatę. W tym sensie z popperyzmu zostało całkiem dużo, ponieważ ta debata w sporej mierze w niektórych kręgach nadal trwa. Ale jest jeszcze coś, co jak sądzę z popperyzmu zostało, a mianowicie nie tylko te idee, które zainspirowały ową debatę, w obszarze filozofii nauki, jaka właściwie zaczęła się już w latach trzydziestych, a skończyła się w latach osiemdziesiątych. Pozostał także zasadniczy nurt filozofii minionego stulecia jako ważki punkt odniesienia. W tym sensie popperyzm i idee, które go ukonstytuowały, ciągle jeszcze trwają i na wiele sposobów pewne elementy popperyzmu w różnych dyscyplinach nauk humanistycznych zachowują swoją ważność.
Widzę, że tutaj leży egzemplarz mojej książki o Popperze, która jest bardzo krytyczna wobec jej bohatera. Mam o nim bardzo krytyczne zdanie, sądzę jednak, że kilka elementów jego filozofii trzeba by dzisiaj przypomnieć, być może was to sprowokuje do jakichś pytań.
Przede wszystkim trzeba docenić Popperowską krytykę logicznego pozytywizmu, który był uprawiany przez Koło Wiedeńskie i uformował doktrynę opartą na kilku dogmatach, których nie dało się utrzymać. Niewymazywalną zasługą Poppera jest to, że na te dogmaty zwrócił uwagę, nawet jeżeli pod tym względem nie do końca był oryginalny, ponieważ w swojej krytyce indukcjonizmu przypomniał zasadnicze argumenty Davida Hume'a. Jednak dosyć nowatorskie było to, że odstąpił od tego, co sam nazywał aspektem irracjonalistycznym filozofii Hume'a, mianowicie przekonanie, że nawet jeżeli nie uda się nam racjonalnie, logicznie wydedukować przyszłości z przeszłości, czy też jeżeli nie można być pewnym co do zdań na temat przyszłości na podstawie opisów tego, co zdarzyło się w przeszłości, to jednak pewne takie przewidywania winniśmy zaakceptować jako racjonalne. Hume w tym miejscu podaje obyczaj, praktykę, czy pewne przyzwyczajenie umysłu jako powód do tego, żeby akceptować te budowane indukcyjnie przewidywania. Popper mówi, nie ma najmniejszych powodów, aby sankcjonować ten niekrytyczny irracjonalizm. Następnie buduje swoją teorię, która stara się bardzo sumiennie przestrzegać krytyki indukcjonizmu, jaką sformułował Hume, ale jednak tak, by nie zaakceptować tego irracjonalnego wniosku, do którego Hume nas namawia. Myślę, że to jest dosyć istotne w myśleniu Poppera; jest to coś, co nadało radykalny, falsyfikacjonistyczny rys jego teorii wiedzy.
Na czym polegała jego krytyka logicznego pozytywizmu? Odrzucenie indukcjonizmu to jeden i podstawowy jej wątek; drugi wątek tej krytyki to zakwestionowanie przekonania, że wiedzę ogólną, tj. generalizacje naukowe, można budować na podstawie tak zwanych faktów empirycznych. Ów empiryzm u pozytywistów przybierał różne postacie, generalnie o psychologistycznym charakterze. Być może pamiętacie państwo, że według Otto Neuratha podstawą nauki są zdania protokolarne właśnie, Protokollsätze, w których autor, tak jak uczony w laboratorium, dokonuje autoopisu własnych wrażeń tego, co obserwuje. Taki subiektywny raport z własnych doznań miał być zdaniem bazowym, protokolarnym, opisującym pewien fakt, na podstawie którego można ewentualnie później dedukować pewne rzeczy czy zdania ogólne, zdania uniwersalne.
Popper uderza w to przekonanie pokazując, że nie da się zbudować żadnej teorii ogólnej, mającej charakter teoretyczny, na podstawie wnioskowań z faktów empirycznych; stanowczo argumentuje, że sam proces odgadywania, skąd się bierze teoria, jest w ogóle nieistotny dla naszej oceny tego, czy jakieś zdanie, jakaś teoria jest naukowa, czy też nie. Zupełnie odwraca ten porządek myślenia, pokazując, że kontekst odkrycia, o którym tu mówi – należy zresztą pamiętać, że to jest rozróżnienie Hansa Reichenbacha, między którym i Popperem było bardzo wiele gwałtownych animozji – jest nieistotny dla oceny tego, czy dane zdanie ma charakter naukowy. Kładzie nacisk na to, co nie było przedmiotem uwagi logicznych pozytywistów, mianowicie kontekst sprawdzania, testowania przyjętych zdań. Przyjętych – to jest kolejna sprawa, bardzo ważna, w której odstępuje od logicznego pozytywizmu – hipotetycznie, na próbę, na pewien czas, po to aby następnie, w oparciu o konsekwencje, jakie z przyjętych zdań możemy wydedukować, sprawdzić, czy te zdania są słuszne, czy też nie. Tutaj wkracza idea falsyfikacji: z chwilą, kiedy uznamy, że zachodzi sprzeczność między konsekwencjami wydedukowanymi ze zdania ogólnego a obserwacją czy zdaniami niezależnymi, dotyczącymi przedmiotu zainteresowania danej teorii, to wtedy mamy obowiązek taką teorię odrzucić.
Tutaj właśnie dotykamy słabego punktu w teorii Poppera. Ten słaby punkt polega na tym, że, z jednej strony, Popper twierdzi, że nie ma czegoś takiego jak zdania czysto bazowe, czysto protokolarne... Pamiętacie ten słynny eksperyment, który opisuje w Domysłach i refutacjach? Pewnego dnia przyszedł do studentów i kazał im obserwować wszystko to, co się dookoła nich dzieje i zapisywać to. Oni tak popatrzyli po sobie i mówią: ale, panie doktorze, co właściwie mamy obserwować? Z tego faktu Popper wydobywa taki oto morał, że każda obserwacja wymaga nakierowania, wymaga wskazania, zdefiniowania obiektu obserwacji, to zaś już zakłada pewną wiedzę, czy też zakłada pewną teoretyczność, ucieleśnioną w samej definicji wskazywanego do obserwacji przedmiotu. A zatem, powiada, zdania, które budujemy na podstawie naszych obserwacji, są przesiąknięte teoriami. To jest oczywiście argument, który uderza przede wszystkim w logiczny pozytywizm i w idee czystych danych empirycznych. Problem polega na tym, że uderza także w jego ideę niezależności danych, czy niezależności zdań bazowych, basic statements. W jakiej mierze bowiem mogą one być niezależne? Okazuje się, że nie mogą być niezależne od jakiejkolwiek teorii, ponieważ z góry są przesiąknięte teorią. Mamy w Logice odkrycia naukowego stwierdzenie, że zdanie „tu stoi szklanka wody” jest zdaniem teoretycznym, bo pojęcie „woda”, „szkło”, „tutaj” (przy czym wyraz „tutaj” jest wyrazem wskazującym, indexical; ktory też jest wieloznaczny i wymaga dookreślenia); stąd wynika, że pojęcie „szklanki wody” jest pojęciem przesiąkniętym teorią. Jeżeli tak jest – jak później pisze w Wiedzy obiektywnej – każda teoria jest snopem światła rzuconym w ciemność, wydobywającym z tej ciemności obiekty poświadczające jej słuszność, to w jaki sposób można by użyć tych obiektów i ich opisów, wyłonionych przez samą teorię, do obalenia właśnie tejże teorii? Na to pytanie nie znajdujemy u Poppera przekonującej odpowiedzi i to jest zasadnicza trudność jego teorii wiedzy.
Kolejna trudność dotyczy dosyć dogmatycznego upierania się przez Poppera przy wymogu falsyfikowalności. Kwestia ta została podjęta przez myślicieli lokujących się w okresie, do którego odnosi się umieszczone tytule spotkania słowo „potem”, a więc „po” Popperze. Pojawia się bowiem wówczas spora grupa myślicieli, pracujących w różnych ośrodkach, którzy podejmują ten wrażliwy punkt w popperyzmie i dzięki temu powstaje cały szereg innych, alternatywnych wobec jego teorii.
Zanim jednak do tego przejdę, chciałbym powiedzieć kilka słów, które przypomniały mi się na widok Marceliny Zuber, przedstawicielki nauk społecznych, ponieważ niewielu z nas chce pamiętać o tym, jak duże znaczenie miał Popper, jego pomysłowość, jego oryginalność, jego spostrzegawczość – są to cechy charakterystyczne dla każdego wielkiego inteligentnego amatora – dla nauk społecznych, czy ściślej, dla metodologii nauk społecznych. Jego książka Nędza historycyzmu jest zapomniana i rzadko czytana; kiedy jednak na przykład posługujemy się kategoriami takimi jak „esencjalizm”, „utopizm”, „społeczeństwo otwarte” i innymi, to trzeba pamiętać, iż stanowiły one podstawę sformułowanej właśnie przez niego krytyki antynaturalistycznych i pronaturalistycznych doktryn w naukach społecznych. Należy więc docenić jego spostrzegawczość, zdolność do tworzenia nowych kategorii, które przeniknęły do żargonu różnych dyscyplin także socjologicznych i właściwie nikt już nie odczuwa potrzeby uwzględniania zasług Poppera w tym względzie. W pewnym sensie „mówimy Popperem”, kiedy mówimy o metodologii nauk społecznych, nie całkiem sobie zdając z tego sprawę.
Jednym z elementów, o którym też nie pamiętamy, jest na przykład bardzo mocno podkreślane przez Poppera pojęcie negatywnego utylitaryzmu, zarówno w Społeczeństwie otwartym i jego wrogach, jak i w piśmiennictwie, które powstawało wokół jego postaci, głównie w London School of Economics.
Z tymi zasługami Poppera, które polegają głównie na inspirowaniu debaty w filozofii nauki i metodologii – to są dwie różne rzeczy, chociaż granica między nimi nie jest tak łatwo uchwytna – wiąże się takich kilka faktów biograficznych, czy wręcz anegdotycznych.
Jak państwu wiadomo, Popper był w Londynie emigrantem. Ukształtowany został w Wiedniu, z niego uciekał w 1938 roku tuż przed aneksją Austrii przez hitlerowskie Niemcy, spędził kilka lat w Nowej Zelandii, tam był w stałym sporze ze swoim zwierzchnikiem w instytucie, gdzie nauczał filozofii, ale siła jego zaangażowania popchnęła go do napisania kilku ważkich książek. Miał przyjaciela, Hayeka, również Wiedeńczyka, który go wspierał. To właśnie on sprawił, że znalazł się dla niego etat w London School of Economics, gdzie Hayek wówczas również pracował, chociaż nie znalazł się dla Poppera etat ani w Oxfordzie, ani w Cambridge, za co do końca życia miał głęboki żal do uczonych filozofów w tych dwu ośrodkach.
Swoją sławę i pozycję zbudował nie na Logice odkrycia naukowego, która z perspektywy ówczesnej filozofii jest naprawdę odświeżającym dziełem, ale na tej dosyć napastliwej i pokrętnej książce, jaką jest Społeczeństwo otwarte i jego wrogowie. To jest książka pełna wielu ciekawych pomysłów, ale zarazem bardzo trudna w czytaniu, trzeba się uzbroić w cierpliwość, żeby przebrnąć przez tę książkę, ponieważ Popper daje upust wielu swoim emocjom skierowanym przeciwko myślicielom, których uznaje za historycystów, utopistów, esencjalistów i uważa, że oni są zagrożeniem dla racjonalnego, pokojowego życia społecznego. Nie szczędzi tam nikogo, każdemu się właściwie obrywa, Heideggerowi jako nadplanowi i führerowi, obrywa się Arystotelesowi, najwięcej chyba Platonowi, wiele inwektyw, nie tyle argumentów, co inwektyw właśnie, kieruje przeciwko Heglowi.
Trzeba wspomnieć, że większość przedstawicieli filozofii analitycznej, która się wtedy kształtowała w Cambridge i w Oxford patrzyła na Poppera z pewnym, w istocie znacznym wahaniem, właśnie z powodu tej emocjonalności utrwalonej w Społeczeństwie otwartym. Jednakże na przykład Gilbert Ryle, profesor filozofii z Oxfordzie, bardzo życzliwie się wypowiedział o tej książce, choć oczywiście tylko do pewnego stopnia; to z kolei spotkało się z reprymendą ze strony ścisłego kręgu wittgensteinowskiego. Mam na myśli fakt, że Rush Rees interweniował przeciwko pozytywnej opinii Ryle’a o Popperze opublikowanej w „Mind”, ponieważ w opinii obowiązującej wśród wyznawców Wittgensteina Poppera nie należało aprobować. Mimo tego ostracyzmu ze strony bardzo wpływowego środowiska filozoficznego w Anglii, bezpośrednio po wojnie i po publikacji Społeczeństwa otwartego Popper bardzo szybko stał się w Wielkiej Brytanii postacią wpływową, niezależnie od dominujących zwolenników Wittgensteina.
Gdy po zakończeniu aktywnego udziału w II wojnie światowej Paul Feyerabend – który brał w niej udział jako żołnierz Wehrmachtu, między innymi na terenie obecnej Polski, był dwukrotnie ranny i utykał do końca życia z powodu ran odniesionych w czasie wojny – podjął decyzję o studiowaniu filozofii, to postanowił, że będzie studiował w Wielkiej Brytanii pod kierunkiem Wittgensteina. To był rok 1951. Zanim jednak doszło do jego wyjazdu, okazało się, że Wittgenstein umarł; wtedy postanowił studiować pod kierunkiem Poppera, który był dla niego filozofem drugiego wyboru. Mimo więc tego, że teraz krytycznie oceniamy Poppera, natomiast w stosunku do Wittgensteina panuje nieustanny, bezkrytyczny czasami zachwyt, to Popper był postacią bardzo mocno przyciągającą; Feyerabend był jednym z pierwszych ważkich emigrantów, którzy się gromadzili wokół Poppera w London School of Economics.
Drugim takim ważnym, moim zdaniem jeszcze ważniejszym emigrantem w kręgu Poppera był Imre Lakatos, emigrant z Węgier, który był wcześniej członkiem rządu Imre Nagy’a. Gdybyście byli w London School of Economics i zapytali starszych wykładowców, którzy pamiętają ówczesną sytuację, to dowiedzielibyście się, że Lakatos to stalinista, dogmatyk, komunista, który po prostu uciekłszy z opresji komunistycznych, uprawiał ideologiczny stalinizm, czy raczej heglizm w sztafażu filozofii nauki. Przede wszystkim jego holizm, zawarty w jego idei programów badawczych, tj. idea „ciągów problemowych”, co byłoby bliższym oryginałowi przekładem odpowiedniego terminu, był interpretowany właśnie jako właśnie transpozycja heglowskiego holizmu na język filozofii nauki. Feyerabend i Lakatos to były dwie postacie, które – co zresztą znajduje poświadczenie w relacjach bardzo wielu ludzi związanych z tym środowiskiem – zaczęły bardzo ściśle współpracować. Tutaj dochodzimy do tego, w jaki sposób Popper sam przyczynił się do znacznej destrukcji tego, co z popperyzmu mogłoby pozostać. Feyerabend i Lakatos zapałali do siebie natychmiast wielką sympatią; kumplowali się bardzo, bardzo blisko. Lakatos był przez długi czas ulubionym uczniem Popper; to trwało w sposób niezakłócony chyba do 1965 roku, kiedy Popper otrzymał Order of Merit z rąk Królowej. Zachował się nawet list, który napisał do Lakatosa. Brzmiał ten list mniej więcej tak: „Drogi Imre, najpierw usiądź, zanim przeczytasz całą resztę tej wiadomości. Otóż okazuje się, że zostałem wezwany do Królowej, która zażyczyła sobie mojej obecności… itd.”
Imre rzeczywiście był wiernym uczniem Poppera, nie widać było w jego dziełach jakichś odstępstw od tego, co sam później nazwał dogmatycznym falsyfikacjonizmem. Lakatos kupił sobie całkowicie bezkrytyczną miłość Poppera, gdy w swojej pierwszej pracy wydanej w Londynie – gdy już pracował w Popperowskim departamencie logiki i metodologii nauk – napisał książkę o tym, że również w matematyce metoda prób i błędów, hipotez i obaleń znajduje zastosowanie. Dzięki temu Popper zobaczył, w jaki sposób jego uczeń dokonuje ekstrapolacji jego teorii z nauk empirycznych na nauki formalne, dając tym samym Popperowskim ideom dodatkowe ugruntowanie. Na tym więc polegała podstawa tej głębokiej i emocjonalnej więzi między nimi.
Jednak właśnie niedługo po tym, gdy Popper uzyskał owo odznaczenie, coś uległo zerwaniu. Było to w okolicznościach, gdy do końca zbliżał się proces redagowania wielkiego dwutomowego dzieła pt. Filozofia Poppera, które miało ukazać się w The Library of Living Philosophers. Oto nagle Popper dowiaduje się, że w tym zbiorze ma znaleźć się bardzo obszerne studium Lakatosa, które ma charakter całościowej krytycznej oceny filozofii nauki i metodologii Poppera. Tam właśnie znajdujemy między innymi słynne rozróżnienie na: „Popper 0” jako dogmatycznego falsyfikacjonistę, „Popper 1”, tj. krytycznego falsyfikacjonistę oraz postać, którą można by uznać za „Poppera 2”, będącego wyrafinowanym falsyfikacjonistą, ale Lakatos stwierdza, że sam Popper w swoim falsyfikacjonizmie nie przechodzi na poziom wyrafinowania, w związku z czym w poglądy postaci określonej mianem „Popper 2” Lakatos wpisuje swoje własne idee. Polegają one m.in. one na tym, że z chwilą, kiedy zbudowana teoria – o której nie wiemy, skąd przyszła – jest testowana w konfrontacji z doświadczeniem i kiedy wchodzi z tym doświadczeniem w sprzeczność, to wcale nie znaczy, że należałoby ją od razu odrzucić. Rodzi się tu idea podzielenia warstwy teoretycznej dociekań naukowych na twardy rdzeń, który nie podlega falsyfikacji i odrzuceniu, oraz na pas ochronny hipotez, które w pierwszej kolejności odrzucamy z chwilą, gdy zachodzi sprzeczność między naszymi przewidywaniami zbudowanymi na podstawie teorii, a tym, co wynikałoby z naszych badań już ściśle empirycznych – cokolwiek to znaczy – i tak dalej.
Sformułowana przez Lakatosa modyfikacja falsyfikacjonizmu obejmuje więc, po pierwsze, ideę ciągłości, nie zaś ustawicznych zerwań, jak to było u Poppera; to, co Lakatos nazywa teorią, czyli rdzeń oraz otaczający go pas ochronny hipotez, zmienia się w czasie, ma wymiar historyczny; ten właśnie element uznawano za rezultat wpływu heglizmu. Marx Wartofsky, mało znany w Polsce filozofii nauki powiedział mi: przecież to jest heglizm! Skutkiem tego okazuje się, że teoria nie jest już pewną logiczną strukturą, jak chciałby Popper, któremu chodziło o logiczną teorię nauki, czy logiczną teorię odkrycia naukowego, ale właśnie pewną dynamiczną strukturą historyczną; okazuje się bowiem, że mamy pewną całość, która trwa i zachowuje swoją tożsamość mimo tego, że ulega historycznym przemianom. Lakatos posługuje się tutaj terminem problem shift; twierdzi, że każda z następujących po sobie postaci tego ciągu problemowego w różnych odstępach czasu ma nieco inny charakter, generuje inne problemy i wymaga innych hipotez, które pośredniczyłyby pomiędzy danymi doświadczenia itd., ale jest cały czas tym samym ciągiem problemowym.
Po drugie, mamy właśnie holizm. Okazuje się – ten wątek podjął później Willard Van Orman Quine – że wbrew temu, co Popper twierdził, nie da się obalić jednej teorii bez powodowania jakichś konsekwencji w innych teoriach. Są one jakoś ze sobą powiązane, chociażby dlatego, że się nawzajem współdefiniują. Różne teorie posługują się kategoriami, pojęciami, które są na ich gruncie definiowane czy współdefiniowane przez inne.
Popper był bardzo bliski odkrycia tego, co Derrida nazywa differànce; tyle, że nie poszedł w tym kierunku, to był sposób filozofowania zupełnie mu obcy. Jego refleksja o języku, którą być może znacie państwo z Wiedzy obiektywnej, jest bardzo uproszczona. Na pewno nie uprawia jej w takim stylu, jaki zaszczepił w myśl francuską Jean Jacques Lacan. Był więc bardzo bliski pewnych idei francuskich, lecz oczywiście nie mógł ich zaakceptować ani znaleźć pokrewieństwa między swoimi pomysłami a nimi. Jednakże holizm, który w wydaniu Lakatosowskim wydaje się wynikać z popperyzmu, nieco go do tych idei zbliża; zastrzegam jednak, że są to moje daleko idące spekulacje.
Kiedy Popper zobaczył owo studium krytyczne, które miało się ukazać w tym dwutomowym wydawnictwie Filozofia Karla Poppera, to oczywiście go szlag trafił. Doszło do gwałtownego zerwania. Lakatos zaczął wtedy mocno pić i niedługo zresztą potem umarł. Pominąłem jednak tutaj rolę Paula Feyerabenda, który, jak mówiłem, był w bardzo bliskich kontaktach osobistych z Lakatosem; nie wiem czy pili razem, ale chyba tak. Opowiadano mi, że Feyerabend, który był wykładowcą w Departamencie Logiki i Metodologii Nauk w LSE, przez kilka tygodni nie wstawał z łóżka, ponieważ nie chciało mu się iść do pracy, a właściwie w ten sposób protestował przeciwko systemowi i samemu Popperowi. Takie postępowanie zagrażało jego statusowi w departamencie. Usiłowano go sprowadzić na dobrą drogę i na przykład wysyłano Johna Watkinsa, który jechał do jego mieszkania i mówił: „Paul, wstawaj, musisz iść na zajęcia”. Na to Paul: „Ja to chrzanię, odczep się. Chcesz zrobić te zajęcia za mnie? No to masz tutaj 20 funtów i idź!” Feyerabend był antysystemowy we wszystkim, co czynił. Właśnie ta antysystemowość była, niestety i paradoksalnie, w sporej mierze produktem cech osobistych Poppera.
W wielu biograficznych opisach postępowania Poppera natykamy się na ten sam wątek. Był strasznie dogmatyczny i uparty; przejawiało się to zwłaszcza podczas tych słynnych seminariów czwartkowych. Zaczynały się one około 1700 w każdy czwartek i polegały na tym, że Popper zasiadał jako przewodniczący, a zaproszony gość przybywał z referatem na wcześniej uzgodniony temat, który Popper osobiście zatwierdzał. Z chwilą, gdy gość kładł referat przed sobą i zaczynał mówić czy choćby odczytywać tytuł, Popper natychmiast mu przerywał, żądając dodatkowych wyjaśnień, co on ma na myśli przez to lub tamto, itd. To trwało w nieskończoność. Słyszałem o wypadku, że zaproszony gość w swoim wystąpieniu nie wyszedł poza odczytanie samego tytułu. Popper przerywał w sposób zdecydowany, brutalny, nie dopuszczał do głosu innych. To wzbudzało kontrowersje, zwłaszcza że w ten sposób postępował ktoś, kto wzywa do krytycyzmu, do autokrytycyzmu, mówi, że uczony nie powinien się zakochiwać we własnej teorii, lecz powinien być wobec niej szczególnie surowy, ponieważ dzięki temu może sprawdzić ją lepiej niż w innych okolicznościach. W jego osobistej praktyce okazywało jednak, że te jego apele wpisane w teorię w istocie są tylko i wyłącznie ideologią, w rzeczywistości zaś było zupełnie inaczej.
Oczywiście można zawsze powiedzieć, że ornitolog nie musi umieć latać. W tym wypadku jest jednak raczej tak, jak z księdzem, który rości sobie pretensje do tych wszystkich praw, które wynikają z tego, że jego status daje mu wyróżnioną pozycję, że jest kimś więcej niż tylko zwyczajnym człowiekiem, sprawuje bowiem funkcję człowieka świętym czy aspirującego do świętości i do świętości, ale zarazem żąda pobłażliwości dla własnej słabości moralnej, często mówi o sobie: „ja jestem tylko człowiekiem”. Zawsze jest pewne niebezpieczeństwo w głoszeniu doktryny, która w jakiejś dziedzinie ustawia swojego głosiciela w pozycji wyróżnionej i zwierzchniej, ponieważ stawia ona w praktyce wymogi trudne do spełnienia nie tylko dla pouczanych, ale i pouczającego. Kiedy zaś pouczający sądzi, że wystarczy, iż on poświęca się nauczając innych, jak winni postępować, i gdy uważa, iż sam nie musi czynić tak, jak tego wymaga od innych, to nie powinien się dziwić, gdy jego nauki nie są przestrzegane.
Dopóki Popper był w departamencie postacią dominującą, to Feyerabend ograniczał się do łażenia po kątach z Lakatosem pod rękę i mamrotania po kryjomu, że Popper narzuca jarzmo krytycznego racjonalizmu na wszystkich członków swojego departamentu. Kiedy jednak Popper odszedł na emeryturę, wtedy zaczął mówić to głośno. Jego antysystemowa postawa, która dała o sobie znać w sposób jawny w Science in the Free Society, jego programowy irracjonalizm i kwestionowanie odrzucenie racjonalizmu, wszystko to miało za przyczynę przede wszystkim pełny samouwielbienia stosunek Poppera do własnych dzieł i idei; ta postawa Feyerabenda dawała o sobie znać mniej oficjalnie już wcześniej.
Muszę powiedzieć, że mam sporo zrozumienia dla postawy Feyerabenda. Jeśli państwo na przykład zerkniecie do autobiografii Poppera albo do Logiki odkrycia naukowego, natkniecie się na kilka cech szczególnych typowych dla niemal wszystkich jego książek. Nigdy nie widziałem tak zbudowanej książki jak Logika odkrycia naukowego. Ważne są w niej przypisy. Pochodzą one z różnych lat. Kiedy widzieliśmy się z Popperem w jego domu krótko przed jego śmiercią, pokazywał mi 10 wydanie Logiki odkrycia naukowego, w którym, jak mocno podkreślał, jest kilka nowych przypisów i oraz kolejny appendix. Przypisy są oznakowane nie w sposób ciągły, nie są wintegrowane w przypisy dotychczas napisane, lecz są odróżnione od siebie gwiazdkami i innymi efektami graficznymi, oraz datą wskazującą, kiedy dany przypis został dopisany. Oczywiście są także uzupełnienia, w tym słynne uzupełnienie, a właściwie dokument pychy Poppera, tj. list od Einsteina, albowiem rzeczywiście otrzymał obszerny życzliwy list od Einsteina i kilka razy się z nim spotykał.
Innymi słowy, Popper traktował to, co wydobyło się z jego z jego umysłu jako coś, co samo w sobie ma wartość historyczną, niezmienną, godną oznakowania i podkreślenia, i jeżeli już powstało, to powinno pozostać w kształcie, w jakim powstało, zaś ewentualne zmiany winny być zasygnalizowane jakoś osobno. Nie ma u niego ma idei rewizji tekstu, zakwestionowania tego, co się dotąd napisało, nie ma idei przebudowy tego, co zbudował, odrzucenia, zakwestionowania, tak jak chociażby u Wittgensteina. Jest co najwyżej idea uzupełniania tych nieodmiennie głębokich i ważkich myśli nowymi, nie mniej ważkimi myślami. Popper buduje więc swoisty monolit; jeślibyśmy teraz chcieli rozstrzygnąć pytanie, czy Popper był, czy nie był pozytywistą, to powiedziałbym, że jak najbardziej: z temperamentu był bez wątpienia pozytywistą, ponieważ powodowała nim idea zbudowania metodologicznego, czy filozoficzno-naukowego gmachu nauki zjednoczonej, której on byłby prorokiem i kapłanem zarazem.
Inny fakt świadczący o takim charakterze jego umysłowości to drobny fragment w jego autobiografii. Pisze to człowiek mający już sporo lat, jest po sześćdziesiątce. Ten fragment jest moim zdaniem szczególnie znaczący. Otóż kiedy Popper miał lat piętnaście, wdał się w spór ze swoim tatą na temat tego, jak słowa łączą się z rzeczami. Ojciec Poppera przeszedł w Wiedniu szkołę Karla Krausa, popularnego felietonisty, krytyka, właściwie wielkiej, choć jednoosobowej instytucji, który bardzo mocno przykładał wagę do krytyki języka. W rozmowie tej, jak dowiadujemy się z relacji Poppera, młody Karl upiera się, że istnieje jakiś istotowy związek między nazwami a rzeczami, a tata mówi do Karla, hmm, wiesz, to nie jest takie proste i argumentuje na rzecz konwencjonalizmu. Na to Popper, że skoro nie możemy go znaleźć między tymi rzeczami fizycznymi, to – trochę tak jak u Platona – odnajduje ten związek między postulowanymi bytami w tym trzecim świecie. A następnie dojrzały już Karl powiada, że – nieco przesadzam, ponieważ już kilka ładnych lat minęło od czasu, gdy tłumaczyłem tę książkę – od tamtej pory nie znalazł powodu, żeby zmieniać w tej sprawie zdanie. Od piętnastego roku życia! Nie zmieniał zdania właściwie nigdy, traktował jako świętość każdą ideę, która mu przyszła do głowy. Mogę się tylko domyślać, co motywowało Popperem w tym jego stosunku do własnych produktów, własnych idei, ale uważam, że to odegrało znaczącą rolę w tym, że popperyzm stał się niezbyt dobrą etykietą.
Mimo to Popper był poważnie traktowany nawet przez takich myślicieli jak Hilary Putnam, który napisał dosyć ciekawą krytykę, pokazując, że Popper także jest indukcjonistą, chociaż oczywiście twierdzi, że indukcjonizm jest błędny. Ta krytyka jest godna uwagi do tej pory. Błąd, o jaki tu chodzi, to zakodowany indukcjonizm w pojęciu verisimilitude, które objaśnia Popper w Wiedzy obiektywnej; chodzi o pojęcie prawdoupodobnienia, czyli podobieństwo do prawdy likeness to truth, nie prawdopodobieństwa. Idzie mianowicie o to, że im lepiej teoria dana jest przetestowana, to znaczy w im większej liczbie wypadków się sprawdziła i potwierdziła (corroborated, nie confirmed, jak mówił Carnap; trudno znaleźć w języku polskim dobry termin, który byłby pozwolił odróżnić konfirmację od koroboracji, dlatego w tym żargonie filozoficzno-naukowym znajdujemy oba te terminy obok siebie, trzeba jednak pamiętać, że confirmation jest angielskim przekładem terminu, którym się posługuje Carnap, zaś koroboracja to termin zasadniczo popperowski, choć w jednym i drugim zasadniczo chodzi sprawy sobie bliskie), tym więcej powodów mamy do tego, aby wnioskować o tym, że jest ona bliska prawdy. Jednak tego rodzaju sposób myślenia, wpisany przez Poppera w ideę verisimilitude, wskazuje na to, że pewnych wnioskowań co do przyszłego zachowania teorii dokonujemy na podstawie przeszłego jej zachowania w konfrontacji z doświadczeniem, to zaś nosi wszelkie cechy rozumowania indukcjonistycznego, przeciwko któremu Popper zbudował tę teorię. Okazuje się zatem, że cała jego idea zatoczyła koło i zaczęła sama siebie obalać. W tym sensie można by więc powiedzieć, że z Popperyzmu niewiele zostało.
Przy tej sposobności polecam książkę Malachi Haima Hacohena, w której jest wiele ciekawych rzeczy na ten temat. Hacohen to młody chłopak pochodzenia żydowskiego, nowojorczyk, który napisał doktorat na temat Poppera u Fritza Sterna, urodzonego wrocławianina, autora, między innymi, książki o Einsteinie; Stern z kolei to wybitny historyk, który uciekł z Wrocławia przed nazizmem, był historykiem w Columbia, już jest na emeryturze, był niedawno ponownie we Wrocławiu jako gość honorowy uroczystości jubileuszowych Uniwersytetu Wrocławskiego. W grubym dziele Hacohena, poświęconym pierwszym pięćdziesięciu latom życia Poppera, można znaleźć informacje o tym, jak bardzo autobiografia Poppera jest pełna woli przedstawienia się w pokazania się w lepszym świetle.
O co szło Lakatosowi w jego krytycznym studium przeciwko Popperowi, które było przyczyną radykalnego zerwania? O tak zwany whiff of inductivism. Więcej na ten temat można znaleźć tomie Alana Musgrave’a i Lakatosa. Lakatos doprasza się więc o whiff of inductivism, tj. podmuszek indukcjonizmu, nie zaś pełny indukcjonizm, ponieważ jest on i tak jakoś wpisany w popperyzm; chodziło mu więc tylko o przyznanie się przez Poppera, że w jego doktrynie indukcjonizm tkwi i że nie możemy się od niego uwolnić. Popper oczywiście zareagował na to bardzo negatywnie i to spowodowało zerwanie między nimi, a także i to, że Popperym nie powędrował w tę nieortodoksyjną stronę.
Chciałbym także wzmiankować myśliciela, którego bardzo mocno poważam i respektuję za jego solidność i ciężką pracę, mianowicie Johna Watkinsa. Przez wiele lat miał on opinię psa łańcuchowego popperyzmu, dogmatycznego strażnika wierności doktrynie, ale naprawdę wcale taką postacią nie był, co zresztą okazało się pod koniec życia Poppera; Watkins był postacią autonomiczną, mającą własny program badawczy, który rozpoczął się od analizy systemu Thomasa Hobbesa. Istnieje godna polecenia jego niewielka książka Hobbes's System of Ideas, zrealizowana z analitycznego punktu widzenia. Thomas Hobbes stał się przedmiotem zainteresowania Johna Watkinsa przede wszystkim dlatego, że rozpoczął od próby realizacji aspiracji politycznych. Jako młody chłopak, jeszcze niespełna dwudziestoletni, służył w czasie II wojny światowej w marynarce wojennej na niszczycielu pływającym w eskadrze z jednym z polskich niszczycieli, które uciekły z portów polskich i przedostały się na zachód. Watkins walczył w eskadrze z Błyskawicą, zatopił co najmniej jednego U-Boota, za co dostał Distinguished Service Cross. Po zwolnieniu z wojska poszedł na studia, a ponieważ nie był dobrze sytuowany, poszedł do London School of Economics. Lecz był dodatkowy powód dla tej decyzji, właśnie Popper. Ta szkoła miała charakter socjalistyczny, powstała dzięki fabianom, Sidneyowi i Beatrice Webbom; założyli ono szkołę otwartą dla ludzi nie pochodzących ze środowisk mieszczańskich czy dobrze sytuowanych, ale dla proletariatu; w ten sposób upowszechniali fabiańską ideę równości.
Watkins uczęszczał na różne wykłady, ale rychło okazało się, że uwagę większości studentów skupia osobowość Karla Poppera, który wykładał bardzo atrakcyjnie, był człowiekiem, o którym mówiło się, że podczas wykładów faktycznie myślał. Nie odczytywał więc i nie recytował wyuczonej lekcji, lecz w czasie wykładu faktycznie myślał, co, jak wiadomo, wykładowcom zdarza się dość rzadko. Popperowi przysparzało to ogromnej popularności, chociaż wykładał mało atrakcyjną dyscyplinę, logikę odkrycia naukowego. Mimo więc tego, że Popper nie wkraczał wówczas w obszar filozofii politycznej, to Watkins w sporej mierze pod jego wpływem napisał książkę o Hobbesie oraz kilka studiów na jego temat. Oprócz szereg bardzo szeroko czytanych swego czasu esejów, w tym np. poświęcone indywidualizmowi metodologicznemu[1], rozwinął też ideę negatywnego utylitaryzmu. Potem napisał szereg niewielkich, lecz bardzo znaczących studiów. Na przykład odkrył, że zdania typu „dla wszystkich i dla niektórych” („all-and-some-statements”), tj. zdania zawierające kwantyfikator duży i mały, są niefalsyfikowane. Między Popperem i Watkinsem stosunki popsuły się na dobrą sprawę z chwilą publikacji Science and Scepticism. Ta książka ma polskie wydanie, okrojone i nieelegancko wydane, w miękkich, brzydkich oprawach, nie jest pamiętana, choć to wielka szkoda. Jest to bardzo sumienna analiza popperowskiego wkładu do filozofii nauki, która uwzględniwszy wiele słabości, które tutaj tylko częściowo wskazałem, podejmuje wątek, który Popper zainicjował, lecz go nie rozwinął, mianowicie ideę celu nauki, the aim of science. To bardzo ciekawa perspektywa.
Cel nauki charakteryzuje Watkins następująco. Po pierwsze, teorie naukowe powinny być coraz bardziej prawdopodobne albo uprawdopodobnione; po drugie powinny być głębsze, po trzecie, winny być zunifikowane w sensie y koherencji; po czwarte powinny mieć coraz większą moc wyjaśniającą oraz, po piąte, powinny być coraz bardziej ścisłe. Łącznie Watkins formułuje pięć wymogów, które układają się w dwa bieguny: biegun bezpieczeństwa security pole, stawiający wymóg, aby teorie zbliżały się do prawdy, oraz biegun ryzyka, risk pole, ponieważ teorie winny wystawiać się na coraz większe ryzyko, jeśli dążą do większej głębi, do większej jednorodności czy koherencji itd., albowiem wpisanie w teorie większej mocy predyktywnej również wystawia je na większe ryzyko obalenia, podobnie ich większa ścisłość. I w ostatecznej wersji wymóg pierwszy wymóg związany z prawdziwością, przybiera następującą postać: „Nauka dąży do prawdy. System hipotez naukowych uznanych osobę X w dowolnym czasie musi być możliwie prawdziwy – a więc nie certainly true, ani nie probably true, lecz właśnie possibly true – dla nich w tym sensie, że mimo najlepszych starań osoba X nie potrafiła znaleźć w nim sprzeczności, ale także nie potrafiła znaleźć sprzeczności między nim a danymi doświadczenia, które są jej dostępne”. To jest wymóg bezpieczeństwa teorii.
Natomiast wymóg ryzyka, złożony z czterech komponentów, nakłania uczonego tego, aby nie brać pod uwagę teorii bezpiecznych, nie ośmielających wystawiać się na ryzyko. Następnie Watkins w dosyć ciekawy sposób rozstrzyga problem, w jaki sposób dokonać wyboru między teoriami w sytuacji, kiedy doświadczenie nie rozstrzyga o ich prawdziwości, ponieważ równie dobrze sprawują się w konfrontacji z doświadczeniem. Watkins uważa, że cel nauki może służyć jako kryterium wyboru teorii wówczas, gdy doświadczenie nie pomaga nam w dokonaniu wyboru. Należy przy tym pamiętać, że kryteria ścisłości, dążności do głębi, itd. są narzędziami formalnymi i nie są wywiedzione z doświadczenia; cel jako narzędzie doboru teorii ma spełniać swoją rolę wtedy, gdy doświadczenie nie daje żadnych podstaw, aby daną teorię uznać za lepszą czy gorszą w konfrontacji z inną. Filozofia nauki Johna Watkinsa i jego analizy stanowią przykład bardzo solidnej, wyrafinowanej teorii metodologicznej.
Na zakończenie już wspomnę jeszcze o Davidzie Millerze. Istnieje dwóch filozofów o identycznym imieniu i nazwisku: jeden z nich to filozof polityki z Nuffield College w Oxfordzie, drugi zajmuje się wyłącznie logiką i filozofią nauki, bardzo mocno w duchu popperowskim i pracuje w Warwick University, Coventry. Ów drugi David Miller podjął inną ideę, dość swobodnie rzuconą przez Poppera, a mianowicie ideę good reasons, tj. dobrych racji, dobrych powodów do uznawania pewnych teorii za prawdziwe. David Miller napisał sporo na ten temat, w tym dwie książki i szereg pomniejszych studiów. Uznaje on, że samo pojęcie good reasons powinno być wymazane z naszego słownika, na pewno ze słownika filozoficzno-naukowego i metodologicznego, ponieważ samo pojęcie dobrych racji należy odrzucić. W tej sprawie z Millerem nieustannie się spieram mówiąc: David, ilekroć wsiadam do samolotu, to oczywiście odczuwam lęk, że być może tym razem samolot spadnie. Wtedy jednak myślę następująco: że skoro tyle samolotów dotychczas wystartowało i wylądowało, również ta właśnie maszyna, do której wsiadam, to są to dla mnie dobre powody, aby sądzić, że wystartuje ona i wyląduje bez żadnych przeszkód. Na to Miller nieodmiennie odpowiada: nie ma najmniejszych powodów, aby sądzić, iż to wnioskowanie jest pewne. Z logicznego punktu widzenia on ma całkowitą rację. Wystarczy poszperać we własnych sumieniach, gdy wsiadamy do samolotu; czyż nie znajdziemy tam podejrzenia, przeczucia, lęku, że przekonania, chociażby takiego cichutkiego, że mimo minionego doświadczenia akurat tym razem może dojść do katastrofy…?. Z drugiej strony jednak jest w nas owa pragmatyczna wiara w minione doświadczenie, być może napędzana irracjonalną nadzieją, który stoi w konflikcie z nieuchronnością i bezwzględnością logiki, która nakazuje nam uznawać słuszność pojęcia dobrych powodów, choć nie mają one charakteru ściśle logicznych argumentów.

Dyskusja

Bogdan Balicki: Biłem się z myślami, czy na to spotkanie nie wziąć pogrzebacza. Wie pan, o co chodzi, ale z tą anegdotą wiąże się coś więcej, to znaczy, że z tymi orientacjami: popperowską a wittgensteinowską wiąże się historia dużo bardziej skomplikowana, jak sądzę. Czy zechciałby pan na ten temat coś powiedzieć?
Adam Chmielewski: Większość z państwa dobrze zna ten incydent, chociażby z publikacji książki dwóch dziennikarzy, którzy napisali sporą pracę, w której opisują tę anegdotę. Jest wiele wersji tego wydarzenia; prześledziłem wiele dostępnych jego interpretacji. Do wydarzenia, o które chodzi, doszło w 1946 roku, kiedy Popper, już sławny bardzo dzięki Społeczeństwu otwartemu, został zaproszony przez Wittgensteina na posiedzenie Klubu Nauk Moralnych, któremu przewodniczył Wittgenstein. Rzecz się działa w pokojach, zdaje się, Bridgmana, w Cambridge. Wtedy ogrzewanie pomieszczeń w kolegiach miało bardzo tradycyjny charakter, pewnie w wielu z nich jest tak do dzisiaj. Zaproszenie sformułowane było mniej więcej w taki sposób: prosimy pana o przedstawienie jakiejś filozoficznej zagadki czy też łamigłówki (wiemy, że to późniejszy Kuhnowski). Popper się zgodził i przygotował tekst, w którym chciał argumentować, że problemy filozoficzne jak najbardziej istnieją, że nie są jedynie łamigłówkami, że filozofia nie jest jedynie tą drabiną, którą po przejściu w górę trzeba odrzucić jako zbędną, co znajdujemy w Traktacie Wittgensteina.
Między Popperem a Wittgensteinem, który prowadził obrady, doszło do sporu właśnie w sprawie istnienia autentycznych problemów filozoficznych. W pewnym momencie Wittgenstein wezwał Poppera do tego, aby podał mu przykład jakiegoś autentycznego problemu filozoficznego. Popper podawał różne przykłady, odrzucane z lekceważeniem jako nie filozoficzne, lecz naukowe. Odrzucał Popperowskie przykłady twierdząc, że Popper myli problemy filozoficzne z naukowymi, że popełnia confusion. Na sali siedział m.in. Bertrand Russell z fajką w zębach, który w pewnym momencie wyjął ją z ust i mówi (cytuję z pamięci), Wittgenstein, it is you, who is confusing things. Popadając w coraz większą irytację Wittgenstein, zapewne dość bezwiednie, chwycił pogrzebacz, którym odruchowo, chcąc zająć ręce, pogrzebywał w kominku. Na to Popper dał kolejny przykład zasady moralnej, mającej związek z autentycznym problemem filozoficznym, że nie należy straszyć pogrzebaczem zaproszonych wykładowców. Usłyszawszy to, Wittgenstein zapewne dotknięty do żywego między innymi Popperowską insynuacją, iż nie postępuje zgodnie z zasadami gościnności, cisnął pogrzebaczem o podłogę i wybiegł, trzaskając za sobą drzwiami. Wittgenstein był bowiem temperamentalnie bardzo podobny do Poppera, również przerywał zaproszonym gościom, nie dopuszczał ich łatwo do głosu. Trzeba też pamiętać, iż źle mówił po angielsku do końca życia i w swych wykładach jąkał się, choć był zarazem pełen samokrytycyzmu, co u Poppera było zdecydowanie mniej widoczne.
Nazajutrz w prasie znalazło się doniesienie o bójce dwóch filozofów na pogrzebacze i to tak trwa do dzisiaj w legendach, budowanych przez uczniów Poppera i Wittgensteina w ich osobnych publikacjach wspomnieniowych. Zupełnym przypadkiem natknąłem na ciąg dalszy tej debaty, która ponownie ożyła po półwieczu. „The Times Literary Supplement”, który bardzo lubię jako gazetę i czytam, gdy tylko mogę, ukazał się list podpisany przez Petera Geacha. Dotyczył incydentu, do jakiego doszło z kolei na konferencji w London, Ontario. Peter Geach  jest Polakiem z pochodzenia, uczniem Wittgensteina i mężem Elizabeth Anscombe, tłumaczki Wittgensteina. Nie mogąc znieść wygłaszanych opinii na temat Wittgensteina, formułowanych w kontekście porównania jego filozofii z Popperowską, Geach miał wybuchnąć, stwierdzając emocjonalnie, że autor tych opinii będzie się smażył w piekle za wszystkie swoje kłamstwa dotyczące Wittgensteina, i wyszedł z sali mamrocząc półgłosem coś, co brzmiało jak przekleństwa w języku polskim. W „The Times Literary Supplement” ukazał się list informujący o tym postępku Geacha, na który oczywiście Geach zareagował odpowiedzią i za tym posypały się kolejne publikacje, łącznie kilkanaście. Tym samym okazało się, że spór z 1946 roku trwa w najlepsze i ma taką samą intensywność, jak wtedy. Odezwał się m.in. Peter Munz z Nowej Zelandii, uczeń Poppera, bardzo taki krytyczny w stosunku do Rorty’ego, Kuhna i wielu innych. A więc ta debata trwa i nie dziwi, że ci dziennikarze znaleźli materiał do całkiem sporej książki. To popycha mnie ku konkluzji, że choć filozofia przypisuje sobie status najwyższej formy racjonalności, to, gdy chodzi o samych filozofów, z ich racjonalnością są dość duże problemy.
Ilustruje to inny, podobny przykład. Gilbert Ryle, znany z książki Czym jest umysł?, napisał pozytywną opinię na temat Popperowskiego Społeczeństwa otwartego, choć krytycznie ocenił emocjonalność Poppera i jego nieprzychylność w stosunku do Hegla. Ta pozytywna recenzja Ryle’a, związanego z kołem zwolenników Wittgensteina, spotkała się z ripostą Rusha Reesa, bardzo bliskiego współpracownika Wittgensteina, który napisał odpowiedź na tę recenzję. Intencją tej odpowiedzi było ukaranie Ryle’a za przychylną opinię na temat naczelnego wroga Wittgensteina. Na tę recenzję interesująco zareagował sam Wittgenstein mówiąc: – jak chcesz go obrzucić jajkami, to zrób to i rzucaj celnie i nie wymachuj przy tym niepotrzebnie rękoma.
Te incydenty są świadectwem tego, że w Wielkiej Brytanii przez pewien czas te dwa nurty wittgensteinistów i popperystów zachowywały się jak dwie osobne sekty religijne, które się nawzajem zwalczają, walczą o terytoria, o instytucje, wyznawców i nie ma między nimi możliwości pogodzenia. Ciekawym przypadkiem z tego punktu widzenia jest William Berkeley III. To jest autor, który w Polsce jest mało znany, a powinien być, chociażby dlatego, że przeszedł bardzo ciekawą drogę intelektualną i światopoglądową. Rozpoczął swoją karierę jako duchowny jakiegoś zakonu protestanckiego. W pewnym momencie zrzucił sukienkę zakonną i obrał krytyczny racjonalizm w duchu popperowskim, kiedy jednak dostrzegł cechy samego Poppera, mimo już dosyć daleko posuniętej współpracy, przeniósł się do grona wittgensteinistów, za co oczywiście spotkała go ekskomunika ze strony samego Poppera, przynajmniej na pewien czas, dopóki z kolei nie napisał biografii o Wittgensteinie, w ktorej wzmiankuje homoseksualizm Wittgensteina. Powstał wtedy znaczny problem z Bartleyem jako członkiem wspólnoty wittgensteinistów, ponieważ ponownie Peter Geach, katolik, uznał, że jest niedopuszczalne, aby w pracy o charakterze naukowym pisać o takich rzeczach i dokonał ekskomuniki Bartleya z grona wittgensteinistów. Bartleyowi udała się rzecz, jaka nie udała się chyba nikomu innemu z kręgu Popperystów: wrócił do kręgu Popperystów i nie tylko został przyjęty, lecz został mianowany przez samego Poppera redaktorem tego trzytomowego wydania Postscript to Logic of Scientific Discovery, czyli Postscriptum do Logiki odkrycia naukowego. (Po polsku ukazał się tylko jeden tom, Wszechświat otwarty. To nieduża, lecz ciekawa praca; jest ona uzupełnieniem do Logiki odkrycia naukowego, utrzymanym nieco w stylu, który poświadcza moje wcześniejsze uwagi o podejściu Poppera do swych własnych dzieł, do których się ewentualnie dopisuje, lecz ich nie rewiduje.)
Te cechy szczególne owych myślicieli, którzy wzywają do picia wody, lecz sami piją wino, popchnęły mnie w kierunku myślenia, które kładzie nacisk na niewspółmierność, nieracjonalność, na konflikt, mianowicie w kierunku MacIntyre'a, który być może lepiej niż ktokolwiek inny zdiagnozował tę frakcyjność i wzajemne animozje między filozofami, co się kładzie cieniem na dobrym imieniu samej filozofii. Nie wiem, czy to jest odpowiedź na pańskie pytanie.
Bogdan Balicki: W jakiejś mierze na pewno. Nie wiem, czy temat jest godny, żeby go drążyć, chodziło mi raczej o kwestie merytoryczne. Ten spór Wittgenstein-Popper jest także ciekawy z punktu widzenia ich filozofii, ten pogrzebacz jest symbolem pewnego, powiedziałbym, ważnego dla filozofii Zachodu dylematu. Nie chciałbym go spłycić do problemu czy istnieje rzeczywistość, czy jej nie ma, ale sądzę, że problem pogrzebacza ma z tym związek.
Adam Chmielewski: Problem ten postrzegam przede wszystkim jako dylemat dotyczący samej filozofii i siły jej argumentów. Jest to szczególnie paradoksalne w przypadku filozofii krytyczno-racjonalistycznej, jaką głosi Popper, ale także w przypadku filozofii Wittgensteina, któremu techniki krytycznej analizy i racjonalności również nie są obce. U obu znajduje się także element mistycyzmu choć odgrywa u nich nieco odmienne role. Jest to w moim przekonaniu bardziej problem nie tego, czy istnieją problemy filozoficzne, czy istnieje rzeczywistość, czy też nie istnieje rzeczywistość, ale problem tego, jaką wartość mogą mieć argumenty filozoficzne. Co do tego jestem coraz bardziej sceptyczny.
Kiedy wróciłem z Ameryki w 1992 roku, nie wierzyłem własnym oczom zobaczywszy przebieg dyskusji o dopuszczalność prawną i moralną aborcji. Zadzwonił do mnie wtedy jakiś poseł z Kongresu Liberalno-Demokratycznego i poprosił: niech mi pan przygotuje argumenty, bo ja chcę wystąpić w sejmie w tej sprawie. Zaplanowałem wtedy dla tego posła pięćdziesięciostronicową ekspertyzę. Kiedy zadzwonił powtórnie, domagając się gotowego produktu, powiedziałem mu o swoich planach na to przedsięwzięcie. On na to: nie, nie! wie pan, mi chodzi o tylko trzy czy cztery takie mocne zdania, żebym mógł je wygłosić z trybuny sejmowej. Wtedy sobie uświadomiłem, do czego jest potrzebny filozof politykowi. Rozpatrując styl argumentacji, jaki wówczas dominował, uświadomiłem sobie, że racjonalna argumentacja jest niewiele warta, nie ma tej mocy sprawczej, jaką my, filozofowie, zazwyczaj argumentom przypisujemy. Mówię to z goryczą i pesymizmem, ponieważ nie chciałbym być uznany za irracjonalistę, który głosi, że nie warto wykuwać narzędzi rozumowego argumentowania – wręcz przeciwnie. Raczej jest to obserwacja na temat irracjonalizacji życia społecznego, do czego populistyczna, niestety często i demokratyczna, polityka ludzi popycha. Niestety jednak dotyczy to nie tylko polityków, ale także samych filozofów, którzy zaprzedają się na rzecz pewnych z góry przyjętych, czy też nieuświadamianych wartości i im podporządkowują rzetelność swojej argumentacji.
Wzorem nieprześcignionym pozostaje dla mnie Bertrand Russell, który definiując osobę racjonalną napisał, że za osobę racjonalną można nawet uznać Araba argumentującego, że wszyscy po śmierci znajdziemy się w Seraju w otoczeniu hurys pod warunkiem, że zechce poddać swój wywód krytycznej ocenie. Okazuje się jednak, że nawet ci, którzy tak głoszą, nie chcą poddawać się takiej procedurze krytycznej oceny. W moich oczach Russell wyrasta na postać tym większą, ponieważ, jak rzadko w przypadku filozofów, bardzo chętnie słuchał argumentów krytycznych na temat samego siebie, także argumentów krytycznych ze strony Wittgensteina, których Wittgenstein mu nie szczędził, i traktował je na tyle poważnie, że w ocenie całego swojego dorobku życia popadał w depresję.
Paweł Jarnicki: Ja mam bardzo proste pytanie. Po co komu, zwłaszcza popperystom, filozofia nauki?
Adam Chmielewski: Ja myślę, że jest to rzecz bardzo potrzebna dla każdego człowieka, nie tylko dla wykształconego, ale dla cywilizowanego, bo chcemy wiedzieć, czym jest to, co nazywamy nauką, by przywołać tytuł książki Alana Chalmersa na ten temat. Panuje powszechne stereotypowe przekonanie, że nauka zmienia świat, że nauka pozwala nam lepiej żyć, że racjonalizuje rzeczywistość; chcemy jednak też wiedzieć, czym ona jest, na czym polega jej siła. Czym jest sam fenomen nauki, jakie ma skutki, jak się rozwija – to są jest moim zdaniem ciekawe pytania, na które warto odpowiadać. Jest to też próba odpowiedzi na pytanie o rozum ludzki – czy jest coś takiego, czy też nie? Postawienie takiego pytania przez filozofię świadczy o tym, że sama filozofia ma potencjał, dzięki któremu się rozwija, ponieważ czyni wiele rzeczy, przez innych nie zauważanych, pytaniami dla siebie i stara się te pytania stawiać i je rozstrzygać. Sam fakt, iż się taka refleksja ukształtowała na gruncie filozofii, niekoniecznie potwierdza cele, jakie zamierzali osiągnąć logiczni pozytywiści, którym chodziło o odkrycie mechanizmów budowania wiedzy pewnej i niepodważalnej. Nauka jest, jest pewnym faktem społecznym i chcemy wiedzieć, jak on działa. Stąd zainteresowanie filozofii dla nauki, zwłaszcza z powodu wielkich nadziei, jakie się wokół nauki zostały zbudowane; refleksja ta rodzi się zwłaszcza w końcu XIX wieku, w początkach XX wieku się bardzo mocno i intensywnie rozwija, po tym, kiedy wcześniejsi pozytywiści, Spencer i Comte, wzniecili aurę ogromnego optymizmu wokół nauki. Ta wiara poderwała wielu ludzi do działania, inspirowała wiele zmian w świecie społecznym i krytyczna, filozoficzna refleksja na ten temat jest więc czymś naturalnym.
Paweł Jarnicki: Czym w takim razie dla Poppera i jego następców jest nauka?
Adam Chmielewski: Dla Poppera?
Paweł Jarnicki: I jego następców.
Adam Chmielewski: Wietrzę jakiś podstęp w Pańskim pytaniu, ale odpowiem w sposób dosyć naiwny. Jest to wiedza zbudowana w sposób umożliwiający jej testowanie, która została przetestowana i z samej swojej istoty może być krytycznie analizowana i sprawdzana w praktyce. Tym się różni na przykład od astrologii czy nie-nauki czy od metafizyki, chociaż problem metafizyczności i nauki nie jest już postrzegany w sposób, jaki widzieli go logiczni pozytywiści. Dzięki temu, że wiedza naukowa może być krytycznie sprawdzona i krytycznie analizowana, zyskuje walor większy niż wiedza innego rodzaju. Oczywiście mamy tutaj do czynienia ze niebezpieczeństwem scjentyzmu, szczególnym, czy wręcz ekskluzywnym upodobaniem do nauki dlatego, że jest wiedzą naukową. Choć scjentyzm jest postawą niebezpieczną, to nieco podobny sposób myślenia zachowuje ważność zarówno dla Poppera, jak i dla jego następców; szczególna waloryzacja nauki zachowuje ważność również dla nich. Różnią się jednak znacznie co do tego, w jaki sposób ta nauka winna być testowana, albo na czym polega właściwość testowania nauki. Idea celu nauki, krytyka dobrych racji i inne, stanowią istotny wkład do niepozytywistycznego pojmowania nauki, który definiuje krąg Popperystów.
Bogdan Balicki: Z nauką o nauce, teorią, metodologią, różnie to się nazywa, to nie jest tak prosto. Kiedy student w pewnym momencie uświadomi sobie, że istnieją problemy nauki samej, to znaczy, że istnieją problemy nauki jako takiej, nie tyle problemy tego, czym on się zajmuje, to zaczyna czytać: Poppera, potem, powiedzmy, do Lakatosa, od Lakatosa ląduje w Feyerabendzie, potem wraca, potem zaś okazuje się, że jeszcze był Hume i tak dalej i tak dalej. Okazuje się, że nagle wchodzi w dyskurs, który jest, moim zdaniem, już dość samozwrotny, zainteresowany sam sobą.
Adam Chmielewski: Jest autonomiczny.
Bogdan Balicki: Kiedy przestać? Czy w ogóle można? Zanim się człowiek spostrzeże, to z biologa staje się metodologiem i pisze prace nauki o nauce, bo już zabrnął za daleko, żeby stąd wyjść. Czy nie ma jakiegoś niebezpieczeństwa w tej metanauce?
Adam Chmielewski: Jest. Przybiera ono różne postacie. Ossowscy byli pomysłodawcami terminu, którym się pan posłużył, nauka o nauce, czyli metanauka. Ale ta idea przyszła im do głowy dosyć późno w życiu, wcześniej opracowali wiele idei i pomysłów tekstów, które dotyczyły przedmiotu ich zainteresować, tj. samych zjawisk społecznych.
Niedawno uczestniczyłem w spotkaniu laureatem nagrody Nobla w dziedzinie chemii. Mówił na temat samej filozofii, a zwłaszcza filozofii nauki, i mówił kompletne brednie. To wcale nie obniża jednak jego wielkości w dziedzinie chemii. Po amatorsku wkroczył na obszar, na którym się nie zna. Wielu ludziom to się przydarza. Peter Medawar, również noblista, wygadywał różne dziwne rzeczy o nauce. Zdarzało się to wielu myślicielom. Jednak to, co pan powiedział, odzwierciedla dosyć istotną prawdę. Kiedy każą w doktoracie napisać podrozdział na temat „Metodologia pracy naukowej”, gdy usiłuje zrozumieć, czego ten wymóg dotyczy i zaczyna czytać książki, to rzeczywiście może wsiąknąć i ten dyskurs filozoficzno-naukowy się autonomizuje, zaczyna biegać za własnym ogonem i właściwie trudno się stamtąd wyrwać. Polecałbym tu wstrzemięźliwość. Usiłuję zrozumieć, na czym polega wielkość tych młodych ludzi, którzy napędzają postęp nauki w Wielkiej Brytanii czy w Ameryce. Oni pod wieloma względami są dyletantami, filistynami, gdy idzie o wiele innych spraw. Ich wielkość polega, jak sądzę, na tym, że bardzo dobrze znają się na dość wąskiej dziedzinie, co odbywa się kosztem ich ogłady ogólnohumanistycznej czy metodologiczną. U nas jest, obawiam się, odwrotnie.
Marcelina Zuber: Uczeni za zachodzie są dumni ze swej postawy.
Adam Chmielewski: Tak! Znany jest przypadek filozofa Gilberta Harmana, z Princeton, który nosił koszulkę z napisem „Nie czytam nic, co opublikowano więcej niż dziesięć lat temu”. Te tendencje pojawiają się także na naszym uniwersytecie: „zlikwidować bibliotekę, czy wyrzucić z niej wiele książek...
Bogdan Balicki: Do pewnego stopnia to jest także metoda Feyerabenda…
Adam Chmielewski: Traktowałbym go jako osobny przypadek, jako przypadek wymuszonego irracjonalizmu. Każdemu zalecam wstrzemięźliwość. Polecam też ignorowanie tego wymogu pod nazwą „metodologia pracy doktorskiej”. Wystarczy napisać, czym się zajmuję i co chcę osiągnąć. Nie powołujcie się na mój autorytet, bo różnych macie promotorów, którzy mogą mieć inne zdanie, ale kiedy mnie osobiście przychodzi zdefiniować metodologię własnej pracy, to nie potrafię tego zrobić, nie popadając w banał niegodny wzmiankowania. W przypadku rozprawy na jakiś konkretny temat nie mam pomysłu, jak opisać metodę tej pracy, nie popadając w niewartą wzmiankowania trywialność. Marcelino, masz jakiś pomysł w tej sprawie?
Marcelina Zuber: To zależy, jaką dyscypliną się kto zajmuje. Jeżeli ktoś ma empiryczną, to musi wytłumaczyć jakich technik użył, dlaczego takich, ale już w teoretycznej socjologii, to co? Najwyżej ktoś może powiedzieć, jakiej teorii socjologicznej jest zwolennikiem.
Adam Chmielewski: Weźmy Ulricha Becka; wybitny pisarz, socjolog, łączący wiele wątków i politycznych, i społecznych, i innych. Nie widziałem u niego we wstępie metodologii badań, którą on przyjął, choć naturalnie stawia on mocne tezy metodologiczne.
Marcelina Zuber: A jest taki wymóg?
Adam Chmielewski: Często u nas się zwraca uwagę na to, jak się komponuje rozprawę na ocenę...
Bogdan Balicki: Jest to wymóg nieformalny, ale wydaje mi się, że jest dość sumiennie przestrzegany.
Paweł Jarnicki: Nierzadko ludzie, przynajmniej w naszym instytucie na przykład piszą rozdział metodologiczny.
Marcelina Zuber: Po co?
Paweł Jarnicki: Mój znajomy użył argumentu „metodologicznego”, by przedłużyć sobie stypendium na piaty rok. Po napisaniu całości oświadczył, że musi dopracować stronę metodologiczną swojego doktoratu.
Adam Chmielewski: Wcale mnie to nie dziwi, podobnie postąpiliśmy z jednym z moich doktorantów.
Bogdan Balicki: Ale wydaje się, że to jest pewien znak; nie sądzę, by to był przypadek. Jest to jest znak funkcjonowania dwóch systemów. Z jednej strony wymogi metodologiczne, z drugiej zaś nauka praktyczna kompletnie je ignoruje i funkcjonuje bez przeszkód, jak ten bąk, który nie wie, że jest za ciężki, żeby latać, lecz mimo to lata...
Adam Chmielewski: Tak.
Bogdan Balicki: Ale z drugiej strony istnieje przymus do odwołania się do tego świętego dyskursu metanauki i każdy musi takie świętopietrze zapłacić, trochę jak podatek, napisać, że faktycznie istnieje coś takiego jak metoda, metodologia, że był Popper i że wielkim filozofem nauki był, itd.
Adam Chmielewski: Dochodzi to do mnie na różne sposoby. Na przykład na Akademii Medycznej, gdzie przyjmuję egzaminy od doktorantów, wymaga się od nich, by mieli jakieś pojęcie o metodach badań naukowych. Na litość boską, przecież ich profesor, który ich przyucza w laboratorium, czy do cięcia żywego, czy martwego pacjenta, dużo więcej wie o metodzie faktycznej pracy niż filozof. Mimo to wydaje mi się, że tutaj chodzi o ogólną humanistyczną orientację, o to, by nie byli filistynami metodologicznymi. Zarazem dostrzegam u nich pragnienie znajomości dziejów idei naukowych.
Jakub Wyborski: Nie wiem, czy taka sugestia była w tym pierwszym pytaniu, ale czy zasadniczo pan wierzy w konkluzywność refleksji metanaukowej? Mówimy o wstrzemięźliwości, teraz ta wstrzemięźliwość może wynikać z tego, że chcemy sobie dać czas na poznanie przedmiotu, może wynikać z tego, że w ogóle wątpimy, co do możliwości konkluzywności, bo jeżeli się w nią angażujemy, to możemy się angażować z Rortiańskich powodów, tzn. dla konwersacji, mile nam się rozmawia, jakąś samowiedzę, samoświadomość uzyskujemy przy tej okazji, ktoś wpadnie na dobry pomysł, słuchając tego, co mamy sobie do powiedzenia... Czy pan wierzy, że jest możliwa konkluzywna debata?
Adam Chmielewski: Przypomniany przeze mnie MacIntyre, czy ten incydent z pogrzebaczem, przywołany przez pana, skłania mnie ku pesymizmowi w tej sprawie. Przypadek debaty filozoficzno-naukowej, która właśnie kończy się, pokazuje, jak bardzo uległa ona autonomizacji, oderwała się od realnych problemów nauki samej. W pewnym sensie poświadcza to odpowiedź implikowaną przez pańskie pytanie o niekonkluzywność naukowej debaty o nauce. Można jednak powiedzieć, że np. bardzo uproszczona książka Alana Chalmersa jest pewną próbą oceny tego, co zostało po Popperze, od czego zaczęliśmy na samym wstępie; okazało się bowiem, że Popper nie tyle rozwiązał wiele spraw, co raczej postawił nowe pytania, czy nowe problemy, nie rozstrzygając żadnego. I w tym sensie jego wysiłek cały poszedł na marne i gdybyśmy mieli oczekiwać odeń jakiejś definitywnej konkluzji, to spotykamy się z rozczarowaniem. Ale to samo dotyczy całego tego dyskursu rozpoczętego zarówno logicznych pozytywistów Koła Wiedeńskiego, wcześniej zaś Ernsta Macha, Ludwiga Boltzmanna, także Augusta Comte'a; one również nie przyniosły ostatecznych i niepodważalnych wniosków. Sięgnijmy dalej: czy stanowisko Tomasza z Akwinu, jak najbardziej opatrzone konkluzjami, dotyczące siły natury, prawa naturalnego, któremu winniśmy być poddani – czy jego orzeczenia są rzeczywiście konkluzywne? Gdybyśmy doszli do pewnych konkretnych i niepodważalnych prawd w tej dziedzinie, wówczas należałoby jedynie usłuchać tych prawd i uznać sprawy za zamknięte.
Jakub Wyborski: MacIntyre by się chyba upierał, że akurat w przypadku Tomasza z Akwinu rzeczywiście pewne konkluzje są możliwe. Ze względu na to, że, tak jak kolega mówił o tym cofaniu się, jak gdyby do kolejnych korzeni, wpływów, poszukiwaniu jakichś odpowiedzi, nie ma kresu; MacIntyre powiedziałby, że poszukujemy kresu w rozumieniu uniwersalistycznym, nowożytnym, w tradycji encyklopedii, by móc się wytłumaczyć przed wszystkimi możliwymi zarzutami i je odeprzeć. MacIntyre powiedziałby również, że bez pewnych tradycji zawierających cnoty, instytucje, pewną praktykę społeczną, czyli tego wszystkiego, na co wskazywali współcześni myśliciele tacy jak Kuhn, czy Feyerabend, czy Lakatos, o konkluzywności nie ma mowy. Stąd moje pytanie dotyczy tego, czy pan wierzy w konkluzywność w takim sensie uniwersalistycznym, w jakim by wielu oczekiwało? Czy zarazem jedyną pozytywną odpowiedzią nie jest konkluzywność ograniczona? To znaczy się związana z jakąś tradycją, która no jest przygodna, w tym sensie, że do końca przed wszystkimi nie jest się w stanie wytłumaczyć.
Adam Chmielewski: Wprowadził pan cały szereg nowych wątków, można by jeszcze bardziej skomplikować, wspominając o tym wątku, który się pojawia w Dziedzictwie cnoty MacIntyre'a na początku. Powiada on tam, że żyjemy w epoce pomieszania języków. Jemu akurat chodzi o języki moralne przede wszystkim, ale można by to przenieść na dyskurs filozoficzno-naukowy i pokazać, że tutaj też mamy sytuację pomieszania języków. Właściwie punktem wyjścia mojej refleksji nad tymi sprawami była próba zrozumienia, które z tych możliwych podejść do problemów nauki jest słuszne. Czy na przykład socjologiczny?
Marcelina Zuber: I który?
Adam Chmielewski: Czy na przykład Ossowskich, czy na przykład Kuhna, czy też może Poppera, czy też może czyjś inny. Zagadnienie to zostało podjęte przez Gerarda Radnitzky’ego, luźno związany z ruchem popperowskim. W Schools of Metascience posługuje się quasi-kuhnowskim terminem metanauka i stara się w bezstronny sposób pokazać, że są bardzo różne szkoły meta-naukowe; sam jednak opowiada się – nie bezstronnie – za jedną z nich i w istocie otwiera tym samym pojawia się perspektywa coraz wyższych poziomów meta-meta-nauki, uciekających w nieskończoność. Moją tezą w rozprawie habilitacyjnej jest, że ten infnityzm jest nieuchronny, co prowadzi do konkluzji o niekonkluzywności wszelkich debat. Zauważmy jednak, że na każdym z tych powstających coraz wyższych poziomów mamy do czynienia z prawdziwie filozoficznym pragnieniem zorientowania się w tym wszystkim, co się dzieje, ogarnięcia całości, odkrycia właściwego kierunku, itd. To jest autentycznie filozoficzne pragnienie; to ono popycha nas po Wittgensteinowskiej/Mauthnerowskiej drabinie, którą, po wspięciu się po niej, musimy odrzucić. Na płaszczyźnie samej retoryki zauważmy, że niektóre sformułowania, które padły z ust pana Jakuba, moich, czy innych kolegów, poświadczają Popperowską ideę unended quest, nieskończonego poszukiwania, że nauka się nigdy nie kończy, że ten, kto powiedział w pewnym momencie, że doszedł do konkluzji, wypada z gry. Są zdania, które pisze młody Popper: że nauka przestaje być nauką wtedy, kiedy ktoś uznał, że doszedł do ostatecznej konkluzji, więc jeżeli byśmy poszukiwali konkluzywności w tym sensie, jako właśnie ostatecznych prawd, to musimy ryzykować konflikt z tą tradycją krytycznego racjonalizmu, jaką reprezentuje Popper i wielu innych.
Niedawno zakończyłem ciężką pracę nad oceną pewnej profesury filozoficznej, która właśnie wyraźnie ma na celu dojście do pewnych ostatecznych konkluzji. Co prawda treścią tej ostatecznej konkluzji jest to, że nie ma żadnych ostatecznych konkluzji, ale jest to taka bardzo wyraźna konkluzja, samozwrotna, samoobalająca się. Na dodatek efekciarska i to było tym bardziej trudne, że oceniałem swojego kolegę, co komplikowało sprawę. A więc unended quest, ta idea nauki jako niekończącej się gry winna nam towarzyszyć. Z drugiej strony, w tym naszym filozoficznym pragnieniu zorientowania się we wszystkim, jeżeli zrozumiemy, że to do niczego nie prowadzi w fundacjonalistycznym sensie, to jednak nabywamy pewnej umiejętności, nabywamy jakiejś pewności, która pozwala nam formułować stanowcze i konkluzywne oceny, co umożliwia nam życie, które uległoby paraliżowi wskutek totalnego sceptycyzmu. Pojęcie falsyfikacji, pojęcie esencjalizmu, pojęcie verisimilitude, czy pojęcie paradygmatu, nagle stają się z tej perspektywy użyteczne i sensowne. Stają się użyteczne przynajmniej jako metafory do komunikowania pewnych intencji innemu, który również przeszedł podobną drogę, lub zapoznał się z tym samym dyskursem. Niczego więcej nie możemy oczekiwać od słów; jeżeli bowiem mielibyśmy oczekiwać od słów i zdań jakiegoś bezpośredniego, głębokiego zakorzenienia w rzeczywistość teoretycznej, jakąkolwiek by ona nie była, czy moralna, czy etyczna, czy matematyczna, to obawiam się, że doznamy zawodu. Na pewno doznamy zawodu akceptując platonizm orzekający zachodzenie ścisłego powiązania narzędzi, jakimi są słowa, z rzeczami, którymi mamy manipulować za pomocą tych słów. Wiem, że nie odpowiedziałem na to najważniejsze pytanie, ale lepiej nie potrafię.
Bogdan Balicki: Nie mógł pan odpowiedzieć.
XXX: Mam pytanie dotyczące metody. Mnie uczono, że metoda jest czymś bardzo ważnym i ja się buntowałam przeciwko temu na samym początku, bo mi się wydawało, że to jest jakiś jeden schemat, w który wtłacza się myśli. Teraz mi się wydaje, że metoda jest czymś takim, co buduje szkielet filozofa. Każdy filozof ma swój system i metoda jest czymś bardziej intuicyjnym, co musimy podkreślać bardzo mocno, żeby po prostu nie pobłądzić, żeby wszystko umiejscowić w dobrych szufladkach. Może dlatego jest rzeczą ważną, by mówić o metodzie, żeby coś, co wiemy intuicyjnie, skutecznie przekazać komuś innemu?
Adam Chmielewski: Nasuwa mi się kilka myśli mi w odpowiedzi na pani pytanie, w tym zdanie Poppera, który powiadał: od pewnego czasu już prowadzę wykłady w London School of Economics na temat metody naukowej i każdy nieodmiennie rozpoczynam od stwierdzenia, że nic takiego jak metoda naukowa nie istnieje. Później jednak, dodaje, mimo tego, iż metoda naukowa nie istnieje, mamy dużo roboty przez cały semestr, a nawet i dwa. Tym większą zagadką dla mnie jest pytanie o metodę w filozofii. Myślę, że filozof jest bardziej artystą niż uczonym. I niedobrze chyba robi filozofowi, gdy poukłada wszystko sobie w osobnych szufladkach, poklasyfikuje; jest to naturalny przejaw zrozumiałej potrzeby uświadomienia sobie, gdzie właściwie jestem, co zamierzam robić. Przypuszczam, że elementem metody, nawet filozoficznej, jest wskazanie tego, czym się chcę zajmować. Polega to na zdefiniowaniu swego przedmiotu zainteresowań, wskazanie narzędzi, za pomocą których chcę to czynić, bo to też jest możliwe, ale jednak u filozofa najważniejsze jest to, co go popycha do myślenia. Gdy przychodzi do definiowania swojego własnego warsztatu, ja bym w pierwszej kolejności wspomniał o sumienności, rzetelności. Miałbym trudności z nazwaniem tego metodą, raczej stylem, co bardziej przystoi filozofowi pojmowanemu jako połączenie uczonego i artysty.  Pod tym względem ponownie byłbym bliższy Popperowskiemu stwierdzeniu, że nic takiego jak metoda nie istnieje, zwłaszcza jeżeli miałaby to być metoda wpadania na pomysły; kiedy więc mówię o sumienności, to mam na myśli to, że nasze wizje i pragnienia trzeba jakoś hamować, tamować, poskramiać, przydawać im ołowiu, jak powiedział Bacon. Mawiał on, że rozumowi potrzeba więcej ołowiu niż skrzydeł, bo filozofowie niektórzy mają tendencje do tego, żeby zbyt często ulatać w górę, nie bacząc na to, co inni powiedzieli, albo, co jest sensowne.
Marcelina Zuber: Chciałabym cię spytać jako filozofa o to jak widzisz rolę nauki o nauce, o refleksję nad praktyką badawczą ludzi, którzy faktycznie siedzą w laboratoriach, coś liczą i mierzą – jak jest u Poppera? Chciałabym, abyś odniósł się do dwóch wątków, wytykanych Popperowi przez jego krytyków. Pierwszy: czy rekonstruując procesy funkcjonowania nauki, Popper miał na myśli praktykę badawczą uczonych, czyli to, co ci ludzie robią w laboratoriach. Drugi wątek to wymiar preskryptywny: krytycy odnajdują u Poppera przekonanie, że on procedury nauki nie tylko rekonstruuje, ale twierdzi, że gdyby uczeni postępowali zgodnie z regułami falsyfikacji, to robiliby lepszą naukę niż robią.
Adam Chmielewski: Takie twierdzenia można u Poppera znaleźć. Być może tego preskryptywnego wymiaru nie ma u niego w takiej postaci, lecz ma on ścisły związek z pierwszą częścią twojego pytania. Popper się wprost odnosi do tych zarzutów. Jeden właśnie głosił, że popperowska filozofia nauki, teoria rozwoju nauki, nie tyle opisuje rzeczywistość naukową, to, co faktycznie robią uczeni, ale jest właśnie zbiorem przepisów czy nakazów, które powinni przestrzegać, aby robić naukę lepszą. Na to Popper odpowiada wprost: „istotnie, głównym obiektem mojego zainteresowania jest zbudowanie teorii rozwoju nauki, ale uważam, że to, co piszę, faktycznie opisuje to, co się dzieje w laboratoriach. Standardowym przykładem, wielokrotnie omawianym przez Poppera, jest zmiana kilku teorii, od Kopernika, Galileusza i Keplera do Newtona. To przejście polega na tym, że każda nowa teoria jest ogólniejsza od poprzednich. Oferuje ona nowy język, w którym wszystkie fakty, które wyjaśnia stara teoria, wyjaśnia także nowa, lecz wyjaśnia także te, których nie potrafiła wyjaśnić poprzednia. I rzeczywiście, powiedzmy, koncepcja Galileusza, koncepcja Kopernika i Keplera nie wyjaśniają wszystkich faktów i w pewnym sensie stoją obok siebie, zdają się niezależne od siebie. Teoria Newtona z kolei jest taką właśnie ogólniejszą teorią, na którą można przełożyć wszystkie fakty wyjaśniane przez poprzednie, ale jest ona dużo bardziej płodna, ponieważ odnosi się do znacznie większej liczby faktów niż poprzednie. Innymi słowy, jest silniejszym strumieniem światła rzuconym w mrok niewiedzy. Następnie Popper pokazuje, że przejście od Newtona do Einsteina polega mniej więcej na tym samym. Po prostu teoria Newtonowska natknęła się na pewne fakty nie dające się wyjaśnić na jej gruncie, które teoria Einsteina pokonała. Ta ewolucja będzie toczyć się nadal, ten progres będzie następował w sposób nieskończony. Innymi słowy, z jednej strony rzeczywiście podkreśla ten normatywny charakter, preskryptywny swojej własnej teorii, ale zarazem mówi, że tak właściwie jest, jak ja mówię, a więc przypisuje swej preskryptywnej teorii deskryptywną trafność. Rozróżnienie tych rzeczy u niego nie jest takie łatwe.
Gdy zaś idzie o krytyków: było ich bardzo wielu, chociażby Lakatos, ale także Hilary Putnam, którzy wykazali, że ortodoksyjne stosowanie się do wymogów falsyfikacjonizmu, zwłaszcza naiwnego, byłoby szkodliwe dla nauki. Na przykład gdyby Maxwell uznał swoją teorię za obaloną na podstawie pewnych nieudanych doświadczeń, to straciłby szansę na to, żeby tę teorię dopełnić i rozbudować, co później faktycznie się stało. Przedmiotem krytyki jest tutaj ostatecznie asymetria między postawą weryfikacjonistyczną i falsyfikacjonistyczną. Krytykując mianowicie weryfikacjonizm, Popper mówi, że aby zgodnie z tym weryfikacjonistycznym sposobem myślenia udowodnić prawdziwość jakiegoś zdania, należałoby sprawdzić wszystkie możliwe instancje, do których się odnosi to zdanie, a to jest przecież procedura niemożliwa. Aby jednak obalić takie ogólne zdanie, wystarczy jeden przypadek. Asymetria, która działa zgodnie z zasadą modus tolens. Problem polega na tym, jest to słaby punkt; jego przezwyciężenie doprowadziło do holizmu, do tezy Quine'a-Lakatosa-Duhema. Należy bowiem pamiętać, że teoria może ujawnić wszystkie swoje zalety i wady dopiero po pewnym czasie. Samo pełne sformułowanie teorii nie przychodzi w błysku olśnienia, lecz wymaga czasu, jej doprecyzowania. Popper byłby powiedział, idąc za Hansem Albertem, że tego rodzaju procedura może implikować stosowanie chwytów immunizacyjnych, To prawda. Ale, z drugiej strony, nie wszystko od razu przychodzi nam do głowy, więc trzeba uczonemu dać czas na to, aby tę teorię możliwie, w sposób najbardziej rozbudowany sformułował, sformalizował, dopełnił. Popper jest na to niewrażliwy, bo powiada, że to jest psychologia lub socjologia nauki, czyli kontekst odkrycia, a jego interesuje wyłącznie logika nauki, tj. kontekst uzasadniania. W uporczywym trwaniu przy samej logice sam sobie odbiera prawo do zastanawiania się nad tym, co w sposób pogardliwy nazywa kontekstem odkrycia, a tym samym zubaża swoją teorię. Hilary Putnam jest autorem kilku ciekawych argumentów na ten temat. W tejże książce, którą tu mam ze sobą, jest kilka takich smacznych kawałków, pokazujących, jak przejmowanie się tymi nakazami Poppera w sposób ortodoksyjny jest samoobalające. Ale też, na litość boską, przejmowanie się wszelkimi nakazami, czy preskrypcjami w sposób przesadnie dogmatyczny prowadzi do rezultatów samoobalających się.
Helmut Hofbauer: Na pierwsze moje pytanie już pan profesor odpowiedział: czy filozofia jest nauką? Pan profesor powiedział: nie, tak?
Adam Chmielewski: Tak.
Helmut Hofbauer: Drugie pytanie byłoby takie: czy Popper był w takim razie filozofem?
Adam Chmielewski: To jest pytanie nie meta-naukowe, ale meta-filozoficzne, ponieważ musielibyśmy rozstrzygnąć właśnie to metafilozoficzne pytanie, czym jest to, co zwiemy filozofią. Na to pytanie, chciałem powiedzieć w sposób pluralistyczny, jest wiele różnych możliwych odpowiedzi; istnieją różne sposoby uprawiania filozofii, które wiodą do wzajemnych konfliktów między nimi, ale też wyznając jeden sposób uprawiania filozofii, filozofowie w jego ramach nie tolerują innych, uznają ich dokonania za bełkot czy prostactwo. Takie argumenty przebiegają m.in. nad kanałem La Manche, ponieważ dla Anglików Francuzi to mętniacy, a dla Francuzów Anglicy to prostacy. Podobne argumenty przebiegają również przez ocean atlantycki. Podchodząc do sprawy pluralistycznie, nie mam najmniejszych wątpliwości, że Popper był filozofem. Choć nie cenię go szczególnie mocno z racji tych, które wyłuszczyłem, lecz nie mam wątpliwości co do tego, że był filozofem, spostrzegawczym, inteligentnym i fakt, że te spostrzeżenia potrafił interesująco wyrazić, że miał ów pociąg erotyczny, który popchnął go do napisania bardzo śmiałej książki o logice odkrycia naukowego. Przecież on był bardzo młodym człowiekiem, miał dwadzieścia parę lat, gdy napisał Die beide Grundprobleme der Erkenntnistheorie. Ta książka, którą później jego wuj, Walter Schiff poddał redakcji, zostawiając z niej około ¼ treści, która przybrała postać Logik der Forschung. Było w nim więc wiele cech filozofa, których mu nie mogę odmówić, więc na pewno tak.
Bartosz Scheuer: Chodzi mi o kwestię testowania hipotez Poppera. Sprawa wygląda w ten sposób, że w ekonomii widać swoistą schizofrenię dotyczącą racjonalności. Z jednej strony, traktuje racjonalność jako element twardego rdzenia ekonomii, czyli tego, co w terminologii Lakatosa w zasadzie nie powinno być testowane; z drugiej strony rozwija się ekonomię psychologiczną czy psychologię ekonomiczną, gdzie założenie o racjonalności poddaje się testowaniu i to empiryczny sposób, niekiedy dość dziwaczny. Np. bierze się pod uwagę zachowania osób, które uległy jakimś wypadkom. Jak pan by widział tę sprawę w koncepcji Poppera, czyli na ile tam możliwe jest coś takiego, co zresztą Marc Blauc, zdeklarowany popperysta, określił mianem teorii w pełni zaksjomatyzowanej, tzn. teorii, w której wraz z podaniem wszystkich założeń, automatycznie są zawarte w niej wnioski. Czy posługując się tymi popperowskimi terminami nie można o ekonomii powiedzieć, że to jest właśnie w pełni zaksjomatyzowana teoria w tym sensie, iż poddając ją testowaniu, testujemy zarazem pewne założenia zawarte w jej twardym rdzeniu, lecz zarazem nie ma możliwości ich odrzucenia założenia.
Adam Chmielewski: To generalnie dotyczy samozwrotności. Gdy idzie o teorię ekonomiczną, czy o tę szczególną sprawę, to nie znam się na niej w wystarczający stopniu, lecz problem samozwrotności pojawia się w kontekście popperowskim na co najmniej dwa sposoby. Po pierwsze, w kontekście debaty między indukcjonizmem a dedukcjonizmem, Popper wskazywał indukcjonistom to, iż zakładają prawdziwość zasady indukcji, która właśnie jest przedmiotem kwestionowania. Argument ten pojawia się także w artykule Maxa Blacka w artykule Self-supportive inductive arguments; idzie tam o obronę argumentów indukcjonistycznych, które zakładają zasadę indukcji, która powinna być dopiero uzasadniona. Przy bliższej analizie okazuje się jednak że rozumowanie dedukcyjne też zakłada słuszność zasady dedukcjonistycznej. Oznacza to, że dedukcjonistyczna filozofia Poppera również ma charakter samo wspierający się. Ta procedura samo uzasadniania była uważana za niewłaściwą, ale po tej dyskusji okazało się, że nie można jej uniknąć i teraz wydaje się, że zapanowała pełna akceptacja dla nieuchronności tych samowspierających się argumentów, i to ze strony indukcjonistycznej, jak i redukcjonistycznej.
Drugi moment, w którym ten problem się pojawia, to interwencja Williama Bartleya, autora bardzo niepokojącej książki Retreat to Commitment. Jest to bardzo ciekawa książka, w istocie bulwersująca, w której pokazuje on, w sposób trochę proroczy w stosunku do MacIntyre’a, że mamy do czynienia ze zjawiskiem samouzasadniania w różnych formach; dotyczy to myślenia w tradycji protestanckiej, ale także tradycji krytyczno-racjonalistycznej. Przy okazji definiuje trzy poziomy lub rodzaje racjonalizmu, racjonalizm dogmatyczny, racjonalizm krytyczny i konsekwentnie krytyczny racjonalizm. Argumentuje także, że konsekwentnie krytyczny racjonalizm ma tę przewagę nad krytycznym racjonalizmem, że krytyczny racjonalizm w sposób dogmatyczny zakłada słuszność racjonalizmu po to, aby krytykować na przykład religię. Natomiast konsekwentnie krytyczny racjonalizm (comprehensively critical rationalism) przedmiotem własnej krytyki może czynić sam siebie i jeżeli z tej krytyki wyjdzie mu, że jednak racjonalizm jest słuszny, to można uznać, że w ten sposób konsekwentnie krytyczny racjonalizm został udowodniony w sposób ostateczny i niepodważalny. Przypomina to argumenty transcendentalistyczne Karla Otto Apela. Inny zwolennik Popera, Hans Albert nie mógł przestać szydzić z Karla Otto Apela, mówiąc, że transendentalistyczny argument Apela ma służyć nade wszystko wykazaniu nieomylności samego Karla Otto Apla. Jednak samozwrotność jest problemem. W przypadku tym szczególnym, o którym pan mówił, kiedy testowana jest zasada racjonalności, czy racjonalność poszczególnych...
Bartosz Scheuer: W ekonomii ona ma taki bardzo ograniczony charakter, bo to jest racjonalność środków, czyli dobór środków do realizacji celu jest racjonalny, wtedy kiedy ten cel zostaje osiągnięty w stopniu optymalnym i tylko tyle, nie ma pytania o cel działania.
Adam Chmielewski: Mnie się wydaje, że nie tu nie ma istotnego problemu. Można na pewnym poziomie, powiedzmy, R1, zdefiniować, co rozumiemy przez osobę racjonalną i określić sposoby jej postępowania, o ile miałaby być racjonalna, a na zupełnie innym poziomie, R2, określić własną metodę badania. Myślę, że to jest do wykonania, że tutaj zarzutu o samo wspierającą się argumentację można uniknąć za pomocą pewnych zabiegów metodologicznych. Ten problem w nieco szerszej płaszczyźnie bardzo mocno podkreśla w tych najnowszych publikacjach George Soros. On też mówi o samozwrotności działań ludzkich, zwłaszcza w ekonomii.
Roland Zarzycki: Wydaje się, że wyjaśnianie zawarte w danej teorii jest odpowiedzią na jakieś pytania, na jakiś problem. Na gruncie nauk empirycznych takim problemem mogłaby być przewidywalność zjawisk, czyli np. teoria wyjaśniałaby wtedy, kiedy umożliwiałaby przewidywanie jakichś przyszłych zdarzeń i w praktyce można to sobie wyobrazić właśnie tak, że ktoś pyta dlaczego, a drugi coś wyjaśnia, a tamten pyta, ale dlaczego tak i ten drugi coś wyjaśnia. Chciałem zapytać, czy u Poppera np. pojawiają się jakieś rozważania na temat tego, dlaczego w danym momencie historii ten ciąg w pewnej chwili się urywa i dla tego pytającego odpowiedź, pewne wyjaśnienie jest już satysfakcjonujące. Właśnie w kontekście samej nauki o nauce, jeśli chodzi o tę konkluzywność, to jakiego wyjaśnienia moglibyśmy się spodziewać po nauce o nauce, bo przecież nie chcielibyśmy się spodziewać przewidywalności, czy recepty na dobrą teorię naukową...
Adam Chmielewski: Zacznę od końca. Nie możemy się spodziewać recepty na dobrą teorię naukową, bo – jak mówi argument w Nędzy historycyzmu – bieg dziejów ludzkich w sporej mierze zależy od ludzkiej wiedzy. Ludzkiej wiedzy nie można przewidzieć, a w związku z tym nie można przewidzieć biegu ludzkich dziejów; to jest argument antydeterministyczny u Poppera, w innej postaci jest to argument Sorosa i Becka o samozwrotności.
Roland Zarzycki: Czego więc Popper oczekiwałby od teorii teorii?
Adam Chmielewski: Myślę, że w tym obszarze u Poppera chodziłoby raczej o verstehen niż erklären. W zrozumieniu, czym jest nauka, a nie wyjaśnieniu tego, jak ją budować. Jeżeli posłużyć się tym rozróżnieniem erklären i verstehen, do którego Popper się zresztą on odnosi, omawiając metodologię nauk społecznych, to można powiedzieć, że uczeni stawiają sobie różne pytania, bez względu na dziedziny ich zainteresowań. Jeden z nich może na przykład dążyć do sformułowania praw uniwersalnych i tak rozumie swe zadanie; mając do dyspozycji pewne fakty i pewne warunki początkowe, w których te fakty się pojawiają, poszukuje możliwego zdania uniwersalnego, które wyjaśni te wszystkie przypadki jako konkretyzacje działania jednej uniwersalnej reguły. Możliwe są też zadania naukowe, polegające na opisie warunków początkowych, przy danych faktach i prawach uniwersalnych, oraz przewidywanie faktów, przy danych warunkach początkowych i założonych prawach uniwersalnych. Inna rzecz, o której należy pamiętać przy okazji Poppera to to, że w sposób bardzo inteligentny mówi, iż większość metodologów dawniejszych uważało, że wyjaśnianie polega na wyjaśnianiu tego, co nieznane za pomocą tego, co znane. Jest dokładnie odwrotnie: zadanie wyjaśniania polega na tym, aby wyjaśniać to, co znamy, za pomocą tego, czego nie znamy. Tak postępuje ktoś, kto postuluje atom albo cząstkę elementarną, a więc coś, czego nie widzimy i nie znamy, aby uczynić zrozumiałym coś, co znamy i widzimy. Jak s przypadku wielu innych, jest to bardzo trafne spostrzeżenie Poppera. Mimo problematyczności jego filozofii nauki jako całości, zawdzięczamy mu bardzo wiele cennych intuicji.



[1] Polecam zbiór jego trzech esejów pt. Wyjaśnianie historii. Indywidualizm metodologiczny i teoria decyzji w naukach społecznych. Te trzy studia Watkinsa były wielokrotnie umieszczane w antologiach ze względu na to, że chyba nikt tak klarownie nie zdefiniował stanowiska indywidualistycznego i nie wskazał, gdzie indywidualizm zachowuje swą siłę, ale także i to, gdzie jest narażony na krytykę ze strony perspektywy holistycznej.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Hayek, prawo i polityka

Politics and Recognition. Towards a New Political Aesthetics

Kościół katolicki wobec nowoczesności