Postmodernizm i jego wrogowie
Uznawany za proroka postmodernizmu Jacques Derrida
mówił, że nie uważa się ani za postmodernistę ani za poststrukturalistę. Zapytany
o to, czy czuje się postmodernistą, Michel Foucault odpowiedział, że nie rozumie,
co miałoby łączyć ludzi określanych tym mianem. Jean-Francois Lyotard, którego Kondycja ponowoczesna uczyniła bardzo wiele
dla rozpowszechnienia postmodernizmu, uznał tę swoją książkę za opartą na
zmyśleniach i parodii, i w ogóle za najgorszą ze swych prac. Wynikałoby stąd,
że największymi wrogami postmodernizmu byli intelektualiści, których uznawano
za jego twórców. Tylko ponowoczesny mieszczański liberał Richard Rorty przyznawał
się do postmodernizmu szczerze i, chciałoby się obecnie powiedzieć, całkiem
bezwstydnie.
Zjawisko wypierania się przez wielkich myślicieli
przynależności do nurtów, które opinia publiczna postrzega jako przez nich stworzone,
jest raczej regułą niż aberracją. Kiedy bowiem postmodernizm był już spychany w
przeszłość przez komunitaryzm, Alasdair MacIntyre, uznawany za współtwórcę tego
sposobu myślenia powiedział wprost, że nie jest komunitarianinem, do tego
wyparcia dodając jednak kilka „ale”. Na zupełnie innym kontynencie intelektualnym
Karl Popper, profesor logiki i metody naukowej, w swoich wykładach głosił, że
nic takiego jak metoda nauki nie istnieje. Sięgając wstecz należałoby
przypomnieć, że dwaj wiodący myśliciele Oświecenia, David Hume i Jean-Jacques
Rousseau w niewielkim stopniu mieścili się w oświeceniowej sztampie, ponieważ głosili
idee zgoła antyoświeceniowe.
Owo wyparcie ma z pewnością wiele wspólnego z tym,
że każdy poważny twórca broni się przed trywialnością katalogowania go przez komentatorów
i felietonistów, którzy choć zazwyczaj nie mają czasu na czytanie grubych
książek, to za swój obowiązek poczytują zapewnienie swym odbiorcom i sobie samym
namiastkę orientacji w aktualnym przebiegu prądów intelektualnych. Ta namiastka
nabiera zazwyczaj, jak Golem, własnego życia, które potem stwarza własne
problemy. Procedura ta, znana jako „branding”, i towarzyszący jej „marketing”,
są niezbędne w sprzedaży każdego towaru. W warunkach kapitalizmu bowiem również
idee trzeba przed sprzedażą umieścić na skali potrzeb klienta i atrakcyjnie
zapakować. Nawet te, które mają na celu jego obalenie.
Postmodernizm jako intelektualna marka handlowa
stał się przedmiotem książki Bartosza Kuźniarza, Goodbye Mr. Postmodernism. Teorie społeczne myślicieli późnej lewicy, Wydawnictwo Naukowe Uniwersytetu Mikołaja Kopernika, Toruń 2011. Autor postanowił wnikliwie zajrzeć
pod etykietkę „postmodernizm”, którą teraz znaleźć można tylko na towarach już przeterminowanych.
Efektem jego krytycznej pracy jest ponad 400 stronic dogłębnej analizy
problemów, dla których znak fabryczny „postmodernizm” jest w istocie – i całe
szczęście – punktem wyjścia i pretekstem. Książka Kuźniarza to zasadniczo pięć
bardzo obszernych esejów monograficznych, poświęconych myślicielom
współczesności, którzy jak dotąd zaprzątali uwagę polskich komentatorów w
stopniu znacznie mniejszym, niż na to zasłużyli. Bohaterami opowieści Kuźniarza
są Perry Anderson, wieloletni redaktor naczelny „New Left Review”; David
Harvey, angielski geograf oraz urbanista polityczno-ekonomiczny; Fredric
Jameson, amerykański literaturoznawca i filozof polityki; Terry Eagleton,
teoretyk literatury i konsekwentny marksista angielski oraz Slavoj Zizek, najszerzej
znany polskiemu czytelnikowi krytyk kultury.
W ramach perspektywy zbudowanej przez Kuźniarza
myślicieli tych łączy pięć tez w sprawie postmodernizmu. Według pierwszej,
żyjemy w czasach ponowoczesności, w której, po wtóre, wszechwładnie panuje
kapitalizm. Zespolenie późnokapitalistycznych sposobów wytwarzania i
postmodernistycznej świadomości wskazuje, że, po trzecie, zmiana
postmodernistycznej świadomości – nadbudowy – może się odbyć wraz ze zmianą
późnokapitalistycznej bazy. Kluczowa czwarta teza głosi, że alternatywą dla
kondycji ponowoczesnej jest socjalizm. Aby mógł on zaistnieć, należy, po piąte,
zbudować teorię, która wskaże, jak mógłby on wyglądać oraz jak go wcielić w
życie (s. 20). Myślicieli tych łączy więc fakt, iż sytuują się w opozycji do gloryfikatorów
postmodernizmu.
Łączy ich zatem lewicowość, lub, jak pisze
Kuźniarz, „późna lewicowość”. Termin ten odnosi się do niezłomnej nadziei w znalezienie
alternatywnej, lecz tym razem skutecznej wizji świata społecznego, która zastąpiłaby
obecne formy kapitalistycznego organizowania życia gospodarczego, ekonomicznego
i duchowego, mimo tego, iż zgodnie z ideologią liberalną i neoliberalną, która
hegemonicznie owładnęła światem, dla kapitalizmu sensownej alternatywy nie ma.
Atmosfera bezalternatywności dla kapitalizmu oraz
przekonanie, iż mimo wszystko chciwość jest dobra, sprawiły, iż system ten
wykorzystał ową historyczną sposobność, aby dokonać globalnej ekspansji.
Napędzany przez ludzką banalną chciwość i przez nikogo nie kierowany żywioł
kapitalizmu, w zgodzie ze swoją naturą doprowadził cały świat do kolejnego
kryzysu, przeobrażając w ofiary tych, którzy mieli być jego beneficjentami, ale
także kreując nowe ofiary. Postmodernizm można uznać za wyraz intelektualnej
bezradności wobec tej sytuacji duchowej bezalternatywności, jaka powszechnie
się ukształtowała po porażce realnego socjalizmu i ogłoszeniu bezapelacyjnego
zwycięstwa ideologii liberalnej w jej różnych odmianach. Późnolewicowe
poszukiwania alternatywy dla kapitalizmu i postmodernizmu ożywia niegasnąca
nadzieja, że socjalistyczna alternatywa mimo wszystko istnieje.
W okresie ideologicznej dominacji teorii
sprawiedliwego świata, naszkicowanej przez Johna Rawlsa w Teorii sprawiedliwości (1981), Dick Howard napisał książkę Od Marksa do Kanta. Obecnie, kiedy
wskutek globalnego kryzysu nad paradygmatem liberalnym zawisły dużo
poważniejsze znaki zapytania, wydaje się, że jedyni myśliciele, którzy są
naprawdę interesujący, to ci, którzy wykonali drogę odwrotną, tj. z powrotem do
Marksa. Znaczenie książki Kuźniarza polega na tym, że pozwala polskiemu
czytelnikowi poznać sposoby myślenia intelektualistów, którzy poszukiwali
alternatywy dla systemu kapitalistycznego nie po wybuchu obecnego kryzysu,
który boleśnie i drastycznie ujawnił wewnętrzne sprzeczności w logice i
praktyce późnego kapitalizmu, ale znacznie wcześniej, gdy wszystko wydawało się
rozwijać zgodnie z tezą o zakończeniu historii, po którym czekać nas miało już
tylko to samo, tyle że więcej, lepiej, a może kiedyś (prawie) dla wszystkich.
Okazało się jednak inaczej, wcale nie lepiej, nie dla wszystkich i na pewno nie
w równym stopniu.
Wybranych przez Kuźniarza myślicieli łączy więc
głęboki krytycyzm wobec hegemonii kapitalistycznej, ale także przekonanie, że
droga do budowy socjalizmu wymaga stworzenia nowej kultury. Perry Anderson,
brat szerzej znanego Benedicta Andersona (autora książki Wspólnoty wyobrażone), poświęca wiele swoich prac krytycznej
diagnozie kapitalizmu, postmodernizmu i jego estetyce, ale nie szczędzi słów
krytyki także tradycyjnej lewicy. Jednym z wielu przykładów ilustrujących fakt,
że przedstawiciel późnej lewicy nie musi być leninowcem ani tym bardziej
stalinowcem, jest to, że Anderson uznaje Leninowską receptę na ustanowienia
alternatywnego systemu gospodarczego i społecznego jako dającą się zastosować
co najwyżej w krajach Trzeciego Świata. Inne wątki podejmowane przez Andersona nie
są według Kuźniarza wcale bardziej optymistyczne; do jednego z elementów
diagnozy Andersona powracam na koniec.
David Harvey to geograf, którego zainteresowania
skupiały się zwłaszcza na problematyce urbanistycznej. Podstawą jego myśli jest
zaczerpnięta od francuskiego socjologa Henri Lefebvre’a i głęboko przetworzona
idea, zgodnie z którą wytwarzanie przestrzeni jest konstytutywnym momentem
akumulacji kapitału i walki klasowej. Przestrzeń bowiem również można
wytwarzać, przeobrażać ją w towar i nią handlować, zapakowawszy ją uprzednio w
budynki, place, ciągi komunikacyjne, itd. Miejscem tych procesów są nade
wszystko duże skupiska ludzkie. O ich efektywności, a także opłacalności,
świadczy niezwykle istotny fenomen demograficzno-cywilizacyjny: od 2007 roku
więcej ludzi na globie ziemskim mieszka w skupiskach miejskich niż na obszarach
wiejskich. Stało się to możliwe naturalnie dzięki ludzkiej innowacyjności. Bez
procesów wytwarzania przestrzeni, jej innowacyjnej kompresji i komodyfikacji niemożliwy
byłby rozrost miast wszerz, który stał się możliwy dzięki rozwojowi motoryzacji,
w ślad za którą powstała cała kultura i mistyka samochodowa, wraz z jej
specyficzną estetyką. Bez technologicznej innowacyjności, skwapliwie
wykorzystywanej przez kapitał, niemożliwy byłby również wzrost miast wzwyż, co
również wygenerowało swoistą kulturę i mistykę, która znajduje wyraz i
racjonalizację w komplementarnej wobec poprzedniej estetyce wysokości, której nie
należy mylić z estetyką wzniosłości, ale też nie należy jej całkiem od niej
oddzielać. Część odpowiedzi na pytanie, dlaczego nie należy, można znaleźć na
przykład w oglądanej na żywo perspektywie Manhattanu.
Marksowska urbanistyka filozoficzna Harveya łączy
rozważania socjologiczne, ekonomiczne, demograficzne i estetyczne, zaś jej podstawą
stała się dogłębna krytyczna analiza zarówno marksowskiej teorii wartości, jak
również systemu wytwarzania kapitału przez sam kapitał, aby mógł się pomnażać
za pomocą wytwarzania przestrzeni. Znakomitym paradygmatem do refleksji na ten
temat są nie tylko teoretyczne rozważania Lefebvre’a i Le Corbusiera na temat
narzędzi służących do mieszkania. Pozostaje nim nadal przebudowa Paryża przez
barona Georgesa Hausmanna, który, aby tego dokonać, nie tylko zaplanował
wyburzenie starych budynków i zaprojektował nowe, lecz musiał również zbudować
mechanizmy wytwarzania kapitału, który by to wszystko sfinansował. W eseju na
temat Harveya Kuźniarz w większym stopniu skupił się jednak na rozwijanych
przezeń nowych elementach krytyki kapitału niż na Harveyowskich ideach
urbanistycznych.
W części poświęconej twórczości Jamesona w centrum
uwagi Kuźniarza jest dialektyczne powiązanie dwóch procesów: jeden to dynamika
późnego kapitalizmu, który w sporej mierze uległ odcieleśnieniu i
dematerializacji, drugi zaś to procesy rozwojowe estetyki która, wytworzona
przez kapitał finansowy, objęła funkcję kierowniczą wobec sił wytwórczych; kulturowa
nadbudowa wytworzona przez późny kapitalizm przeobraziła się następnie w bazę
reprodukcji gospodarczej oraz skomplikowany zbiór narzędzi zarządzania
społecznymi pragnieniami (s. 189-191). W tych okolicznościach autentyczne
pragnienia zostają zepchnięte do kolektywnej nieświadomości, zawierając w sobie
jednakże podstawę do nadziei na zmianę; te nadzieje należy zidentyfikować, wydobyć
na jaw i nadać jej większą siłę.
Terry Eagleton to postać ważna w tym samym
stopniu, co barwna, a może jeszcze bardziej. Można go uznać za alter ego Alasdaira MacIntyre’a. Podobnie
jak MacIntyre jest on z pochodzenia Irlandczykiem i wychowankiem tego samego
zbuntowanego, irlandzkiego dominikanina, Herberta McCabe’a. Podobnie jak on jest
konsekwentnym marksistą i teologiem zarazem, analogicznie również kieruje się
gramsciańską zasadą „pesymizmu rozumowania i optymizmu woli”. Łączy ich także
zdecydowanie negatywne usposobienie wobec postmodernizmu i kapitalizmu. Jedyne,
co wydaje się ich zdecydowanie różnić, to znacznie silniejszy gen dowcipu w
przypadku Eagletona, nad którym nie panuje on nawet przy pisaniu o Bogu. Fakt
ten byłby źródłem wielkiej uciechy zarówno antyklerykałów, jak i parafian
niezadowolonych ze swego proboszcza, gdyby tylko zechcieli go czytać.
Wreszcie Slavoj Zizek, postsocjalistyczna bête noir, który od kilkunastu lat za
pomocą narzędzi Jacquesa Lacana diagnozuje symptomy i schorzenia zarówno
Zachodu, jak i Wschodu; minionego realnego socjalizmu, jak i obecnego późnego
kapitalizmu, wskazując powszechność form ideologii rządzących naszym postnowoczesnym
życiem.
Książka Kuźniarza zasługuje na pochwałę za odwagę
intelektualną, której wyrazem jest jego decyzja o poświęceniu swej energii
twórczej i interpretacyjnej myślicielom współczesnej lewicy. Pisanie o lewicy w
Polsce nadal bowiem takiej odwagi wymaga, tak jak wymaga odwagi i wyobraźni
krzewienie przekonania, że nie żyjemy w świecie najlepszym z możliwych, oraz
podsycanie nadziei, że świat można uczynić lepszym. Pochwała należy mu się
także za wnikliwość, z jaką zrealizował swoje zadanie interpretacyjne, które
wymagało nie tylko zrelacjonowania pomijanych u nas osiągnięć krytycznej
humanistyki zachodniej, lecz także próby przeniesienia jej potencjału
krytycznego na grunt rodzimego, ideologicznie wykrzywionego dyskursu
polityczno-estetycznego. Aprobatę budzi także styl literacki, na który składa
się elegancja prozy, precyzja myślenia i pisania oraz dobra konstrukcja
książki. Budzi wrażenie jego ponaddyscyplinarna i rozległa erudycja, szerokość
zainteresowań i umiejętne, pozbawione kompleksów swobodne wiązania idei tropów
i wątków: teoretyczno-literackich, urbanistycznych, ekonomicznych i
teologicznych.
Obowiązek recenzencki każe mi wypowiedzieć kilka
zastrzeżeń wobec narracji Kuźniarza. Zacznę od tego, że autor zatytułował swoją książkę Goodbye Mr. Postmodernism, co zapewne
jest aluzją do książki Goodbye Mr.
Socialism, stanowiącej wywiad-rzekę z Antonio Negrim, przeprowadzonym przez
Rafa Valvola Scelsi (Seven Stories Press 2008, wydanie włoskie Feltrinelli
2006). W tym fakcie wzmianki nie znalazłem.
Jakkolwiek rację ma Kuźniarz pisząc w rozdziale o Harveyu,
iż duchowi przywódcy lewicy nie mieli szczególnych skłonności do geografii, a
już na pewno nie do geografii w stylu Harveya, to kompetencji geopolitycznych
trudno im było w swoim czasie odmówić.
Data publikacji książki Kuźniarza (2011) sprawiła,
że rozdział poświęcony refleksji politycznej Perry Andersona nie zawiera
komentarza dotyczącego jego najnowszej książki na temat Unii Europejskiej The New Old World (Verso, 2011). Z tych
samych powodów w rozdziale poświęconym Harveyowi nie została omówiona jego
najnowsza praca Rebel Cities. From the Right to the City
to the Urban Revolution (Verso, 2012). W rozdziale na temat Eagletona autor nie mógł
uwzględnić jego książki Why Marx Was
Right (Yale, 2011) oraz Reason, Faith
and Revolution. Reflections on the God Debate (Yale, 2012). Szkoda też, że
pominięta została książka Harveya Social
Justice and the Cities (1973, II wydanie 2009), zawierająca znany artykuł Right to the City, tym bardziej, że
problematyka urbanistyczna jest Kuźniarzowi szczególnie bliska, oraz książka Nationalism, Colonialism and Litetature,
w której piszą Eagleton, Jameson i Edward Said (1990).
Kuźniarz wiele miejsca poświęca kwestiom teologicznym,
a raczej meta-teologicznym. Zwrot teologiczny, zapoczątkowany przez Leo
Straussa, kontynuowany na rozmaite
sposoby przez myślicieli od Alasdaira MacIntyre po Terry’ego Eagletona, nagłośniony
przez Zizka, mocno zmącił stojące wody postmodernizmu. O co idzie w zjawisku
intelektualnym, które polega na tym, że przedstawiciele lewicy rozprawiają o
bogu, wyjaśnię po swojemu. Utylitarna i liberalna wizja społeczna, podobnie jak
marksizm, uważa, że materialne interesy indywidualne odgrywają fundamentalną
rolę w budowie trwałych relacji społecznych. Ów etyczno-polityczny ekonomizm
sprawił, że na plan dalszy zeszły wartości społeczne, będące w istocie podłożem,
które umożliwia realizację interesów materialnych w sposób zapewniający
przynajmniej względną stabilność. Wartości te bowiem zniknęły zarówno z pola
widzenia teorii politycznej, jak i przestały odgrywać rolę kierującą działaniami
w realnym życiu społecznym. Mimo ich zepchnięcia na margines, zachowują one fundamentalne
znaczenie, co można zilustrować następująco: nawet Leszek Balcerowicz przyznaje,
że dla zdrowia gospodarki w jego neoliberalnej wizji niezbędna jest wartość,
jaką jest zaufanie dla pieniądza, albowiem nawet najtwardsza waluta opiera się w
istocie na czymś tak ulotnym, jak zaufanie.
Inną, szerszą nazwą dla tych wartości społecznych,
jest teologiczno-moralna kategoria cnót nabytych. Pozwolę sobie przypomnieć, że
przez te społeczne niezbędne, kardynalne cnoty teologia chrześcijańska rozumie
sprawiedliwość, męstwo, roztropność i umiarkowanie. Ponowoczesność, wraz z jej
bezradnością, niewiarą i obojętnością, nie umiała znaleźć uzasadnienia dla tych
cnót społecznych, ponieważ go znaleźć nie mogła. A więc nie szukała. Nic więc
dziwnego, że ponowoczesna rzeczywistość społeczna, która nie znajduje miejsca
dla tych cnót, okazuje się nie tylko nie do wytrzymania, ale i nie do
utrzymania.
Zgodnie z teologią chrześcijańską, warunkiem w miarę
zdrowego i normalnego ludzkiego funkcjonowania są więc owe kardynalne cnoty
społeczne. Lecz to nie wszystko, albowiem one same z kolei mają źródło w trzech
sprawnościach boskich: w wierze, nadziei i miłości. Według św. Pawła cnoty te
są cnotami udzielonymi przez Boga. Lewicowy zwrot teologiczny można w istocie interpretować
jako argumentację na rzecz nawrotu do kultywacji kardynalnych cnót nabytych,
bez których rzeczywistość społeczna jest nie do zniesienia, lecz argumentację
na rzecz przekonania, że owa kultywacja możliwa jest tylko na fundamencie cnót
udzielonych przez Boga, to znaczy głoszonych przez św. Pawła cnót „wlanych”. Stąd
konieczność zwrócenia się do języka teologicznego, na gruncie którego związek
ten staje się zrozumiały.
Płomień nadziei, żarliwa wiara oraz zdolność do
miłości stają się więc podstawą filozofii społecznej, której zadaniem jest
realizacja marksistowskich celów społecznych i religijnego uduchowienia
zarazem. Jest z pewnością paradoksem historii, że owe cnoty zostały obficiej wlane
w ludzi wierzących w marksizm i Boga łącznie, aniżeli w tych, którzy tę koniunkcję
chcę postrzegać jako alternatywę. Nic więc dziwnego, że Nowi Ateiści – Sam
Harris, Daniel Dennett, Richard Dawkins i Christopher Hitchens – znaleźli
szczególnie energiczną opozycję w osobach przedstawicieli późnej lewicy.
Zwłaszcza Eagleton broni prawomocności dyskursu o Bogu z równą energią przed
Nowymi Ateistami, jak i przed zorganizowanymi religiami. Należy zarazem
podkreślić, że lewicowy Bóg nie zdradza zbyt chętnie swojej przynależności do
któregokolwiek z ustanowionych kościołów.
Wśród elementów składających się na diagnozę
kryzysu lewicy znajduje się u Andersona stwierdzenie o zaniku klasy
robotniczej: obecna klasa robotnicza jest „mała, rozproszona i ogląda za dużo
telewizji” (s. 45). Kuźniarz to stwierdzenie przytacza, nie dystansując się
wobec niego dość wyraźnie. W odpowiedzi na nie wypada powiedzieć, że rzeczywiście,
obecna klasa robotnicza jest z pewnością rozproszona. Prawdą jest też, że gdy
tylko może, zamyka się w prywatności swoich mieszkaniach, których komfort
znacznie przewyższa jakość substancji mieszkaniowej, w której gniazdowała w
czasach Marksa i Engelsa. Przestrzeń tych prywatnych klatek zaś, owego
duchowego ogrodu zoologicznego, o którym pisał już Hegel, wypełnia im
telewizja, za pomocą której współczesne państwa i korporacje zarządzają ich
świadomością, czasem wolnym, wyborami konsumpcyjnymi oraz życiem intymnym.
Zastanawia mnie jednak, dlaczego za banalnie
oczywiste uchodzi wśród późnolewicowców przekonanie, iż klasa robotnicza nagle
się skurczyła. Twierdzenie to jest akceptowane mimo tego, że liczba ludności gwałtownie
przyrasta, a zarazem żyje ona w warunkach globalnego kapitalizmu, tj. w czasach
nasilonej komodyfikacji wszystkiego, co można i czego nie powinno się przeobrażać
w towar. Jeżeli masa konsumentów, rozmiary i formy popytu oraz liczba towarów
przyrasta w bezprecedensowym tempie, to nad tezą o zaniku klasy robotniczej
wypadałoby postawić przynajmniej znak zapytania: ponieważ zarówno te towary,
jak i sam popyt, ktoś musi przecież wytwarzać…
Problem z tezą o zaniku klasy robotniczej polega
na tym, że jej autorzy, także lewicowi, siłą bezwładności posługują się
archaicznym rozumieniem zarówno robotnika, jak towaru. O robotnikach polskiej
„Solidarności” Naomi Klein pisała: „oni byli robotnikami z młotkami w dłoniach
i pyłem węglowym w porach skóry”. Innymi słowy, w świadomości nie tylko
potocznej, ale także intelektualnej wszelkich orientacji, robotnik nadal
pozostaje mężczyzną z osmoloną twarzą, spękanymi, kościstymi dłońmi i w
drelichu z podwiniętymi rękawami, zaś towar nadal jest postrzegany jako
lokomotywa, młotek, „silnik spalinowy czy cegła” (s. 189). Ta archaiczna
estetyka polityczna to bardzo poważny problem, ponieważ stanowi ona przesłonę,
która zasłania nowe realia nieustannie zmieniającego się kapitalizmu. Innymi
słowy, główny problem współczesnej lewicowej myśli politycznej jest problemem z
zakresu estetyki politycznej.
Jest bowiem rzeczą oczywistą, że kapitalizm to
system wytwarzania; ale równie oczywiste dla Marksa było to, że wytwarzanie to
przetwarzanie. Kapitalizm jako siła transformacyjna przetwarza zatem cały
świat, a wraz z nim siły wytwórcze, w tym środki produkcji i siłę roboczą. Transformacja, jakiej
podlega klasa robotnicza, ma swoje bardzo konkretne przyczyny. Przyczyniło się
naturalnie do tego to, że znaczną liczbę towarów wytwarzają teraz maszyny,
bardziej niezawodne niż robotnicy. Po wtóre, towary wytwarzane przez późny
kapitalizm to nie tylko i nie przede wszystkim przedmioty materialne, lecz
immaterialne. Po trzecie, w krajach dostatku pewna grupa robotników, zwłaszcza
związkowców, wzbogaciła się dostatecznie mocno, aby z robotników przeobrazić
się w rentierów, nawet jeżeli moment ten dzięki finansowemu kryzysowi trwał
dość krótko. Po piąte, liczba klasycznej klasy robotniczej w jej tradycyjnym
rozumieniu w bogatych krajach Europy i Ameryki faktycznie uległa zmniejszeniu
dlatego, że wytwarzanie wielu towarów zostało zlecone klasie robotniczej w
Chinach, Indiach, Bangladeszu, Meksyku i wszędzie tam, gdzie jest tańsza, itd.
Lewica byłaby więc dobrze zrobiła, gdyby zechciała
sobie uzmysłowić, że wraz z dematerializacją znacznej liczby towarów
wytwarzanych przez późny kapitalizm, zmianie ulec winna również estetyka klasy
robotniczej, na której opiera się ich teoria. Albowiem składa się ona obecnie z
nędznie opłacanych robotników wylewających polski beton, z dobrze odżywionych i
świetnie opłacanych robotników Opla w Bochum; z elegancko ubranych, ciężko
harujących i brutalnie wyzyskiwanych kobiet, dodatkowo przymuszanych do
roztaczania uroku osobistego (kolejny problem estetyczno-polityczny!); młodych
i dobrze wykształconych mężczyzn, którzy nigdy nie mieli w ręku młotka,
pracując niewolniczo przy klawiaturach komputerów i telefonów; niedożywionych
dzieci w trzecim Świecie; jak również ze śniado- i bladoskórej wędrownej klasy
robotniczej, w tej liczbie, od niedawna, blisko dwóch milionów Polaków.
Kolejna sprawa: obecny reżym
polityczno-ekonomiczny i kulturalny formułuje wobec każdego z nas dwa
imperatywy. Pierwszy z nich to nakaz surowej dyscypliny i wyrzeczenia, które są
niezbędne w celu zdobywania środków do życia, np. w miejscu pracy. To często
wytwarza poczucie bezsilności i prowadzi do głębokich, niezasłużonych upokorzeń
i frustracji. Drugi imperatyw to bezwzględny nakaz konsumpcji, której ten reżim
od nas oczekuje. Musimy się oddawać konsumpcji, która zakłada rzekomo nieograniczoną
wolność wyboru.
Obecny reżim funkcjonuje dzięki temu, że te dwa
imperatywy są wzajemnie sprzeczne: jeden nakazuje dyscyplinę, inny całkowitą
swobodę. Drugi, jeszcze silniejszy powód do frustracji, polega na tym, że
wezwanie do niczym nieograniczonej swobody w konsumpcji napotyka na barierę
niemożliwości spełnienia, tj. barierę braku wystarczających środków. Albowiem
wolność konsumpcji, do jakiej wzywa nas ten reżim, jest w przeważającej mierze
fikcją: wybór, jaki rzeczywiście stoi przez większością ludzi nie polega na
tym, że mogą oni wybrać między apartamentem czy domem, wakacjami na Bali czy Lazurce,
itd., lecz (proszę wybaczyć uproszczenie) między jednym rodzajem musztardy a
drugim, lub między musztardą i keczupem.
Spięcie owych bezwzględnych nakazów generuje
wewnętrzne rozdarcie. Wytwarza także społeczną frustrację. Frustracja jest
wzbudzana przez oba te imperatywy z osobna, ale zarazem frustracja wytwarzana
przez pierwszy znajduje dodatkowe wzmocnienie w skutkach drugiego. Popadamy
więc w pętlę frustracji, która szuka ujścia. Obecny reżim jednak jest znacznie
doskonalszy niż poprzednie, ponieważ odkrył, iż zarządzanie społeczną
frustracją, potencjalnie wybuchową, jest znacznie skuteczniejsze, gdy jej
nosiciele będą w stanie społecznego rozproszenia, gdy jej poziom nie będzie
szczególnie dotkliwy, a zarazem gdy ludzie otrzymają do dyspozycji kanały swobodnego
dawania jej upustu w sposób zastępczy i politycznie bezpieczny (za które
zresztą sami zapłacą). Obecnie tym politycznie bezpiecznym ujściem dla
frustracji jest anonimowa cyberprzestrzeń, która absorbuje indywidualne wybuchy
niezadowolenia, oraz masowe imprezy sportowe, które kanalizują negatywną
energię zbiorową. Z tej racji współcześnie politykę właściwą zastępują
ponowoczesne techniki zarządzania ludzkimi masami. Nie byłoby rzeczą roztropną
uchylać się od pytania, jak długo jeszcze techniki te będą skuteczne.
Temperament literacki i teoretyczny Kuźniarza
sprawia, że jego książka mieści się w gorsecie gatunku dzieła akademickiego z
pewnym trudem, co jest jej niewątpliwą zaletą. Mimo balansowania na granicy
wymogów naukowości, Kuźniarz uczynił siebie raczej obserwatorem i komentatorem
niegasnącej metafizycznej nadziei na sprawiedliwy świat, aniżeli jej
krzewicielem. Dla takiej postawy łatwo znaleźć usprawiedliwienie: jak bowiem
wiadomo, idzie o to, że aby zmieniać świat, trzeba mieć najpierw jego niezłą
interpretację. Kuźniarz przyjął więc bezpieczną pozycję sprawozdawcy z
poszukiwań nadziei, odkrywania wiary i krzewienia miłości. Pozwoliło mu to
uniknąć postawienia Leninowskiego pytania: „Co robić?” Dlatego jego książka pozostawia
istotny niedosyt. Pozostaje nadzieja, że lukę tę autor zechce zapełnić w
kolejnej książce.
Komentarze
Prześlij komentarz