Wiedza i władza
Zaskakujące przemiany
polityczne w wielu ustabilizowanych demokracjach stały się podstawą do
formułowania diagnoz orzekających – ponownie – stan kryzysu demokracji. Pytanie
o sprawnie działającą demokrację nie traci więc na swej aktualności i
filozoficznej doniosłości. Dylemat
zawarty w tytule książki Grygieńcia[1],
mianowicie „deliberacja czy partycypacja?”, wskazuje wprost na sedno problemu,
jak i na możliwe teoretyczne jego rozwiązania. Lektura książki Grygieńcia
uzmysławia, że jest to autentyczny dylemat, który nie ma łatwego rozwiązania, a
być może w ogóle go nie ma.
Książka
składa się z czterech obszernych rozdziałów, które zawierają wnikliwą analizę
różnych koncepcji sytuujących się, odpowiednio, po stronie
deliberacjonistycznej i partycypacjonistycznej. Autor wychodzi od zdefiniowania
tych dwóch stanowisk i nakreśla główne punkty sporne między nimi. Wbrew projektom
koncyliacyjnym stwierdza, że deliberacyjne i partycypacyjne koncepcje
demokracji to stanowiska odmienne i nie dające się pogodzić, zaś za podstawę
dla tej tezy bierze kryterium kognitywne, odnoszące się do potencjału
poznawczego członków wspólnoty politycznej[2].
Uważa również, że relacje między tymi modelami politycznymi „mają charakter gry
o sumie zerowej – im więcej partycypacji obywatelskiej, tym mniej miejsca na
racjonalna debatę”[3]. W dalszej kolejności
szczegółowo analizuje szereg koncepcji modelu partycypacyjnego. Główne
argumenty tego rozdziału są wymierzone przeciwko inkluzywnemu, partycypacyjnemu
modelowi Benjamina Barbera, który opiera się na pomyśle upowszechnienia
deliberacji politycznych. Formułuje również tezę, że demokracja epistemiczna lub
epistokracja, która stanowi specyficzną wersję modelu kognitokratycznego, jest
stanowiskiem bardziej spójnym. Swoją argumentację wspiera przekonaniem, że
nawet w przypadku niekompetencji decydentów politycznych nie zachodzi
zagrożenie dla skutecznego działania demokratycznych systemów politycznych. Kolejny
etap jego rozważań dotyczy politycznej roli wiedzy specjalistycznej, którą
autor określa mylącym anglicyzmem „ekspertyza”. W odpowiedzi na krytykę roli
eksperckości w demokracji rozważa argumenty zwolenników demokracji asocjacyjnej
oraz poliarchii bezpośrednio-deliberacyjnej i twierdzi, że oba te modele
demokracji są oparte na przypisaniu wyróżnionej pozycji praktykom, którzy
dysponują, jak się wyraża „ekspertyzą [tj. fachowością] kontrybucyjną”. W finalnej
partii książki rozważa konsekwencje modelu, w którym ekspertom oraz wyborcom
oraz ich przedstawicielom przypisane są odmienne role w demokratycznym procesie
decyzyjnym. Wyraża w nim preferencję na rzecz koncepcji „forów hybrydowych”, postulującej
model decyzyjny, w którym „laicy” i „eksperci” są „umiejscowieni symetrycznie”,
a swoją preferencje uzasadnia za pomocą idei „demokracji losowej”.
Napisana
angażującym stylem praca pobudza do sformułowania istotnych argumentów
krytycznych. Ocenę argumentacji zawartej w tej książce rozpocznę od przywołania
definicji demokracji zawartej we francuskiej konstytucji oraz głoszonej przez
Abrahama Lincolna. Zgodnie z tą definicją demokracja to „rządy ludu przez lud
dla ludu”. Z perspektywy tej definicji demokracji tytułowy dylemat między
partycypacją i deliberacją można uznać za dylemat między pleonazmem a
oksymoronem. Albowiem jeżeli demokracja to system polityczny polegający na
rządach ludu, to termin „demokracja partycypacyjna” jest pleonazmem: nie ma
bowiem rządów ludu bez udziału ludu w rządzeniu. „Demokracja deliberacyjna” z
kolei, zwłaszcza w rozumieniu epistokratycznym, opartym na problematycznym
przeciwstawieniu elity kognitariuszy i masie ignorantów, które odmawia ludowi
udziału we władzy, ponieważ odmawia mu kompetencji rzekomo niezbędnych do
udziału w sprawowaniu władzy, jest elitystycznym zanegowaniem demokracji.
Spostrzeżenie powyższe prowadzi to ważkiego argumentu krytycznego wobec całego
przedsięwzięcia. W konkluzjach autor opowiada się za mieszanym modelem
demokracji, łączącym nacisk na możliwie szeroki, udział społeczny we władzy
politycznej, jednakże udział ten okazuje się mocno uregulowany i skanalizowany
za pomocą rozmaitych form pośredniczących i ostatecznie jest podporządkowany
ludziom spełniającym warunek posiadania wiedzy specjalistycznej kompetencji i
fachowości, odmawianych „prostemu”, niewykształconemu ludowi. Autorskie
rozwiązanie tytułowego dylematu zatem przechyla się mocno na stronę modelu
elitarnego, deliberacyjnego, epistokratycznego lub kognitokratycznego.
Z narracji
autora wynika, że stanowisko epistokratyczne opiera się nie tylko na założeniu,
że prawo do udziału we władzy jest pochodną posiadanej wiedzy; w istocie można
powiedzieć mocniej: posiadana wiedza jest uprawomocnieniem do udziału we
władzy. Stanowisko to opiera się także na założeniu, że sama demokracja jako
system polityczny wymaga uzasadnienia epistemologicznego. Oba te założenie są
błędne. Poniżej formułuję kilka powodów do takiego osądu.
Po pierwsze,
demokracja nie potrzebuje uzasadnienia epistemologicznego; ustrój ten znajduje
uzasadnienie w silnych założenia moralnych o charakterze egalitarnym,
przyznających jednostkom prawo do udziału w zarządzaniu wspólnotą, do której
należą. Sam autor przytoczył bardzo liczne argumenty przemawiające za szerokim
udziałem społecznym w sprawowaniu władzy, choć się od nich dystansuje, moim
zdaniem zbyt pochopnie.
Wśród
argumentów na rzecz szerokiego udziału w władzy politycznej ważkie są m.in.
tezy Jamesa Surowieckiego[4] oraz
innych „partycypacjonistów”. Przy okazji wzmianki o koncepcji mądrości tłumu
Surowieckiego należy jednak wspomnieć, że relacjonując jego stanowisko, autor
niedostatecznie mocno podkreślił, że nawet jego inkluzywne stanowisko również
ma charakter epistokratyczny, albowiem kwestionując skuteczność i korzystność
decyzji podejmowanych przez ekskluzywne kompetentne epistokratyczne elity,
Surowiecki opowiada się za szeroką partycypacją, która według niego generuje
synergiczny efekt mądrości, jakiej nie są w stanie, mimo swojej wiedzy
specjalistycznej, wytworzyć eksperckie elity. Koncepcja Surowieckiego więc
również jest kognitokratyczna, choć wiedzę niezbędną do zarządzania wspólnotą
polityczną lokuje po stronie ludu, nie zaś elit.
Teza o tym,
że model epistokratyczny jest mniej szkodliwy dla skuteczności demokracji jest
zaskakująca; skłania bowiem do postawienia pytania o powody, dla których
należałoby powierzać władzę w systemach demokratycznych fachowcom, skoro mogą
okazywać się niekompetentni; należy rozumieć, jak sądzę, że ich szkodliwość
jest mniejsza w porównaniu ze szkodami wyrządzanymi wspólnocie politycznej
przez należący do niej lud. Twierdzenie, że niekompetencja fachowców nie
wyrządza szczególnych szkód wspólnocie politycznej, którą zarządzają, nie jest
ani dobrą, ani wystarczającą legitymizacją dla powierzenia im władzy. Stwierdzenie
o mniejszej szkodliwości niekompetencji elit politycznych jest bardzo słabym
wsparciem dla tezy na rzecz demokracji kognitokratycznej, a poza tym teza o
mniejszej szkodliwości władzy elit jest najmniej kontrowersyjna.
To prowadzi
do kolejnego zagadnienia, które nasuwa poważną, a być może najważniejszą
wątpliwość wobec argumentacji autora. Posługuje się on mianowicie terminem
„ekspertyza” jako rzeczownikiem odnoszącym się do wiedzy specjalistycznej,
fachowości lub kompetencji. Wyrażenie to prowadzi do problemów nie tylko
semantycznych (o czym piszę poniżej). Nie znalazłem bowiem w jego rozprawie
miejsca, w którym autor zechciałby wyjaśnić, na czym polega owa fachowość,
która jest niezbędna w polityce i która stanowi kryterium uznania jej za
ważniejszą od opinii obywateli. Jedynym miejscem dookreślającym ową fachowość
jest stwierdzenie[5], w którym autor przytacza
nie swoją opinię, że wartość fachowości eksperckiej lub wiedzy specjalistycznej
polega nie na szerokości wiedzy, lecz na „wyjątkowości” perspektywy. W
większości (lecz nie wszystkich) odniesień do „wiedzy specjalistycznej” autor
ma po prostu na myśli wiedzę naukową, na przykład z zakresu genetyki,
biotechnologii, inżynierii, atomistyki, itd. W tej sprawie należy powiedzieć,
że teza, iż wiedza specjalistyczna jest potrzebna w zarządzaniu wspólnotą
polityczną, jest banałem. Natomiast przyznanie wiedzy specjalistycznej
decydującej roli w polityce, na tyle decydującej, aby ograniczać udział ludu w
rządzeniu wspólnotą, która ów lud konstytuuje, nie jest banałem, lecz jest
twierdzeniem co najmniej ryzykownym.
Aby to
spróbować wykazać, do licznych argumentów przeciwko elitarnym koncepcjom epistokratycznym
chciałbym dorzucić jeszcze jeden, co uczynię za pomocą ektetycznego odwołania
się do problematycznego statusu wiedzy przypisywanej ekspertom. Uczynię to za
pomocą wskazania na doskonale znane, także w Polsce, zjawisko „ekspertyzacji”,
czy wręcz „profesoryzacji” polityki. Zdawałoby się, że trudno o bardziej
ugruntowane poświadczenie fachowości, kompetencji czy eksperckości niż formalny
status profesora, na przykład nauk społecznych czy politycznych. Zarazem jednak
doskonale wiadomo, że profesorskość nie jest wystarczającym znamieniem
fachowości politycznej. Znane są przykłady ustrojów, w których gromady
profesorów stawiają się na służbę dyktatorskiego reżimu kierowanego przez
człowieka pozbawionego formalnie poświadczonych kompetencji i fachowości, lecz
posiadającego zdolność, która chciałbym tu enigmatycznie określić mianem
umiejętności politycznej, lub też na służbę kapitału. W obu przypadkach czynią
to w nadziei na uszczknięcie dla siebie pewnych dóbr – dóbr uznania lub dóbr
materialnych, lub jednych i drugich. Autor ma świadomość tego problemu, tj.
problemu nieobiektywności i nieuczciwości ekspertów. Wzmiankuje o nim przy
okazji omówienia koncepcji Habermasa i jego rozumieniu roli ekspertów w
polityce. Pisze mianowicie o „służalczej” roli ekspertów w polityce według
Habermasa (choć powinien był napisać o „służebnej” ich roli[6]).
Skoro jednak o „służalczości” mowa: autor nie wspomniał m.in. o poważnym
problemie „dobrowolnej służalczości”, zdiagnozowanym już w XVII wieku przez
Etienne de la Boetie[7]. Jest
rzeczą oczywistą, że problem ten dotyka także najbardziej eksperckich z
ekspertów i stanowi mocny argument przeciwko epistokracji.
Ten
antyelitarny argument można wzmocnić odwołaniem do znanego traktatu
filozoficznego Douglasa Adamsa[8] w
którym autor ten twierdzi, że specjalistyczna wiedza na temat praw fizycznych
Newtona, czy nawet Einsteina, nie przekłada się na umiejętność chwytania piłki.
Przenosząc to spostrzeżenie na sferę polityki można powiedzieć, że poświadczona
znajomość praw polityki i społeczeństwa nie przekłada się na umiejętne
polityczne zarządzanie społeczeństwami; podręczniki historii politycznej
wskazują na niejeden przykład niebezpieczeństw, do jakich prowadzi w polityce
doktrynerstwo, zwłaszcza doktrynerstwo zadufanych elit.
Kolejny
argument przeciwko modelowi epistokratycznemu kwestionuje zarówno w założenie o
niezbędności wiedzy do udziału w polityce, jak i w założenie o konieczności
uprawomocnienia demokracji. Chodzi mianowicie o to, że zwolennicy stanowisk
epistokratycznych nie przykładają dostatecznie dużo wagi do faktu, że
nierówność w kompetencjach i wiedzy specjalistycznej, uznawanych za warunek sine qua non udziału we władzy, jest
zazwyczaj pochodną nierówności statusu społecznego i politycznego, oraz do
tego, że demokracja powstała właśnie po to, aby te nierówności zwalczać i
znosić, a przynajmniej łagodzić. Z punktu widzenia tego argumentu system
epistokratyczny okazuje się antydemokratyczny, ponieważ sprzyja utrwalaniu
owych nierówności, które były przyczyną powstawania systemów i ruchów
demokratycznych, a więc jest również problematyczny etycznie.
Kolejna
sprawa budząca poważne wątpliwości to fakt pomijania przez autora właśnie owych
pozakognitywnych aspektów sprawowania władzy. Chodzi tu w szczególności o
specyficzne rozumienie emocji w polityce, zawarte w ocenianej rozprawie. Według
autora, a także przytaczanych przezeń teoretyków, emocjonalność ludzka jest z
definicji irracjonalna, a więc szkodliwa, jest czymś, co w polityce wadzi,
przeszkadza i należy ją poskramiać i represjonować. Wydaje się, że autor
całkowicie przeocza fakt, że w polityce emocjonalność wypierana i
represjonowana ma tendencje do powracania w sposób gwałtowny i burzliwy.
Przeoczanie i lekceważenie „zmiennej emocjonalnej”, by posłużyć się znanym
terminem politologicznym, w praktyce politycznej zazwyczaj srogo się mści, zaś
w teorii polityki daje jej obraz niepełny i nieokaleczony. Obraz polityki,
który pomija emocjonalny wymiar życia społecznego, będzie z konieczności
niepełny i okaleczony, ponieważ opiera się na okaleczonej antropologii
filozoficznej, według których emocje są pobocznym i jak gdyby niekoniecznym
aspektem człowieczeństwa.
Z tym
zagadnieniem ściśle wiąże się problematyczne rozumienie partycypacji
politycznej jako działalności zorganizowanej i uregulowanej. Autor nie wziął
pod uwagę istotnej kategorii radykalnej demokracji agonistycznej, która
obejmuje działania polityczne nie poddające się regularyzacji. Nie mam tu na
myśli agonizmu w salonowym wydaniu Isaiaha Berlina i Johna Graya[9],
którzy mają na myśli zasadniczo nierozstrzygalność sporów moralnych i
politycznych. Chodzi mi o ten rodzaj demokracji agonistycznej, o jakiej pisał
m.in. klasyk angielskiej myśli politycznej Adam Ferguson, prekursor mocnej
demokracji kontestacyjnej, i która obejmuje działania gwałtowne, a nawet
sięgające po przemoc, a więc takie formy partycypacji politycznej, jak
demonstracje, strajki, zamieszki, powstania zbrojne itd.[10].
Jak
wspomniałem powyżej, na wstępie autor głosi tezę o rozdzielności „partycypacji”
i „deliberacji”, jakkolwiek rozważa rozmaite sposoby pogodzenia tych dwóch
perspektyw. Pod koniec książki zaś opowiada się za ideą forów hybrydowych,
które mają być sposobem na połączenie obu tych metod zarządzania wspólnotami
politycznymi. Taka interpretacja znajduje potwierdzenie w podrozdziale o
„rekoncyliacji” deliberacji i partycypacji[11]),
mającej się dokonywać na forach hybrydowych, za którymi autor ostatecznie się
opowiada. Innymi słowy, wychodząc od tezy o radykalniej odmienności
„partycypacji” i „deliberacji”, w konkluzji zabiega o to, aby zadośćuczynić
postulatom zwolenników szerokiego uczestnictwa obywateli w rządzeniu oraz postulatom przyznania właściwego (scil. wiodącego) miejsca
specjalistycznej wiedzy ekspertów. Wydaje się jednak, że najpierw głosząc
rozdzielność deliberacji i partycypacji, a następnie dążąc do ich
„koncyliacji”, autor popada w sprzeczność. Na ten zarzut autor mógłby odpowiedzieć,
że wstępne stanowcze rozróżnienie ma charakter tylko konceptualno-teoretyczny,
a jako takie może zachować swoją obowiązywalność na gruncie proponowanego
przezeń praktycznego rozwiązania hybrydowego, które ma za zadanie łączyć
deliberacyjną wodę z partycypacyjnym ogniem. Taką odpowiedź można by uznać za
wiarygodną, gdyby nie zakładane przez autora sztywne rozdzielenie obywateli na cognoscendi i indocti, które w konkluzjach modyfikuje lub „niuansuje”. Swoją
hybrydową koncepcję bowiem autor budował w oparciu o uznanie niebezpieczeństw
związanych z bezkrytyczną ufnością w wiedzę specjalistyczną, a także w oparciu
o uznanie istnienia kategorii „laików-ekspertów”. Po tym niuansowaniu jednak
niewiele już zostaje z pierwotnej opozycyjności fachowych deliberacji i ludowej
partycypacji. Całe to rozróżnienie rozpada się całkowicie z punktu widzenia
odmiennej antropologii filozoficzno-politycznej, która odrzuca perspektywę
kognitokratyczną i która przypisuje rolę polityczną nie tylko wiedzy, co czyni
konsekwentnie autor, ale także całkowicie pomijanym przez autora emocjom oraz
intuicjom, a nade wszystko zdolnościom moralnym jednostek, o których również
nie wzmiankuje w znaczący sposób.
Na
zakończenie chciałbym wspomnieć o jeszcze jednym problemie, przed którym staje
każda koncepcja kognitokratyczna. Edmund Burke, teoretyk polityki i bardzo
doświadczony jej praktyk, napisał, że nigdy nie spotkał się z planem, który nie
zostałby poprawiony dzięki spostrzeżeniom tych, którzy stali o wiele niżej pod
względem możliwości intelektualnych od osoby, która przewodziła pracy. Jeszcze
starszy autorytet polityczny, Perykles, powiedział, że choć tylko niewielu może
tworzyć politykę, każdy jest zdolny ją oceniać. Te dwa zapisy doświadczeń
praktykujących polityków nasuwają myśl, że kognitokracja jako projekt
polityczny jest fundamentalnie wadliwy. Albowiem w polityce rolę odgrywa nie
tylko wiedza, ale także emocje, intuicje i zdolności moralne. Stwierdzenie to
może się stać puntem wyjścia do diagnozy kryzysu współczesnych demokracji.
Można więc powiedzieć, iż kryzys demokracji jest wynikiem nie braku wiedzy po
stronie ludu, nie jest on także skutkiem problematycznych kompetencji i
wadliwej wiedzy specjalistycznej ekspertów, nie jest też pochodną problemów w
skutecznym zarządzaniu wiedzą. Kryzysu demokracji nie można zrozumieć bez
uwzględnienia siły emocji, niedyskursywnych intuicji oraz silnych ocen
moralnych obywateli, zarówno po stronie rządzonych, jak i rządzących. Źródłem
kryzysu jest podatność emocji i ocen moralnych na sterowanie ku realizacji
celów, które są moralnie niewłaściwe. W sterowaniu emocjonalnością i
moralnością niezbędna jest więc nie wiedza specjalistyczna w rozumieniu
przyjętym przez autora, lecz umiejętność, którą określiłem powyżej mianem
politycznej. Fundamentalnym problemem demokracji nie jest więc niewłaściwe
zarządzanie wiedzą, lecz niewłaściwe moralnie zarządzanie ludzkim emocjami, zaś
jej słabym punktem jest to, że ludzkimi emocjami najłatwiej jest zarządzać za
pomocą emocji strachu i lęku oraz za pomocą wskazywania realnego lub fikcyjnego
wroga. Rozwiązanie Grygieńcia zostało oparte na analizie koncepcji niemal
wyłącznie kognitokratycznych i samo ma charakter kognitokratyczny. Z tej racji
nie może ono sobie rościć pretensji to roli całościowego rozwiązania dla
kryzysu demokracji, stanowi bowiem co najwyżej technokratyczne rozwiązanie
cząstkowego problemu.
Można pokusić
się o hipotezę, że opozycja między deliberacjonizmem i partycypacjonizmem
ukształtowała się wraz z narodzinami demokracji. Już czasach Solona bowiem
Anacharsys, który jako gość wziął udział jako obserwator w ateńskim
demokratycznym Zgromadzeniu Ludowym, miał zauważyć, że w greckim polis mowy wygłaszają mędrcy, ale
decyzje podejmuje gromada głupców i nieuków. Wiodąca opozycja, o jakiej pisze autor,
została skonceptualizowana w XIX wieku przez Francisa Liebera za pomocą
przeciwstawienia dwóch tradycji politycznej, „gallikańskej” i „anglikańskiej”.
Pierwsza stanowi prefigurację epistokratycznych idei deliberacyjnych, druga zaś
idei partycypacyjnych. Omawiając nie tylko spór między zwolennikami demokracji
jako deliberacji i partycypacji, ale także jego historię, sięga bowiem do J. S.
Milla i Josepha Schumpetera, autor nie sięgnął do ważkiego tekstu F. A. Hayeka[12]
zawierającego interesujący projekt polityczny. Zgodnie z tym projektem, dobry
system polityczny miałby być kierowany przez zgromadzenie złożone z osób
wybieranych na piętnastoletnią kadencję. Wiek biernego prawa wyborczego Hayek
ustalił na 45 lat, a po wygaśnięciu mandatu wybranych osób w wieku 60 lat,
miałyby one gwarancję kolejnych 10 lat pracy stanowiskach na budzących
szacunek. Każdego roku wybierano by jedną piątą członków zgromadzenia, zaś
każdy obywatel mógłby głosować jeden (!) raz w 45 roku życia na jednego ze
swych rówieśników. Pomysł Hayeka jest odpowiedzialny za ukształtowanie się
tendencji antyegalitarnych na gruncie liberalizmu. Jakkolwiek można powiedzieć
wiele złego o tym projekcie, ale nie można mu zarzucić niewrażliwości na
pozakognitywne aspekty rządzenia wspólnotą polityczną, która jest cechą
większości koncepcji omawianych przez autora.
W zakończeniu
swoich rozważań autor odnosi się do opowiadania Isaaca Asimova i fikcyjnego
pomysłu rządzenia przez „przeciętnego” Amerykanina wyłonionego przez komputer[13]. To
byłoby właściwe miejsce, aby wspomnieć, że takie pomysły wykroczyły już dawno
poza ramy powieści literackie i były realizowane, chociaż jak dotąd tylko w
sytuacjonistyczny sposób, w wielu krajach, w tym m.in. w USA, ale także w
Polsce. W kampanii prezydenckiej w 2000 roku spore zamieszanie wywołała
kandydatura Wiktorii Cukt, kandydatki stworzonej przez grupę artystyczną.
Stworzona kandydatka miała status nie realnej postaci, lecz wirtualnego
narzędzia decydującego; decyzje podejmowane przez tę kandydatkę miały wyrażać
wolę ludu, zaś lud miałby uczestniczyć w kształtowaniu decyzji prezydenckich w
trybie ciągłym, za pomocą opowiadania się za poszczególnymi rozwiązaniami przez
klikanie na odpowiednie ikony na portalu stanowiącym wirtualną rezydencję
Prezydent Wiktorii Cukt. W wyborach w 2015 roku zaś podobną rolę odegrała
fikcyjna kandydatka Paulina Macutkiewicz. Wśród kandydatów tego typu w USA
znaleźli się m.in. Kubuś Puchatek, Harry Potter oraz Lord Voldemort,
kandydujący na stanowisko wiceprezydenta u boku Sary Palin.
Gdy idzie o
sprawy pomniejszej wagi, należy powiedzieć, że pod względem językowym i
stylistycznym rozprawa jest napisana bardzo sprawnie. Źródłem dotkliwego
dyskomfortu w lekturze jego książki jest jednak fakt, że autor najwyraźniej nie
odczuwa semantycznych wyrzutów sumienia przy posługiwaniu się terminem
„ekspertyza” w dwóch różnych znaczeniach. W jednym z nich termin ten odnosi się
do „eksperckiej opinii”, w drugim zaś do „wiedzy specjalistycznej”. W tym
drugim znaczeniu termin ten stanowi kalkę angielskiego terminu „expertise”.
Posłużenie się taką kalką tym bardziej zaskakuje, że autor ma świadomość, że w
języku polskim termin „ekspertyza” już funkcjonuje w znaczeniu „wytworu”
eksperta, którym jest „ekspercka opinia”. Używanie tego terminu w dwóch
znaczeniach, z których pierwsze odnosi się do zdolności lub umiejętności,
drugie zaś do wytworu tych zdolności lub umiejętności, wprowadza semantyczne
nieporozumienie[14]. Kwestia nie byłaby godna
wzmianki, gdyby nie to, że autor nadał temu wadliwemu neologizmowi kluczową
rolę w swojej narracji. Innym problematycznym wyrażeniem jest „weryfikacja
negatywna”[15] zamiast falsyfikacja,
choć tym drugim terminem także się posługuje[16].
Jeszcze innym zdumiewającym anglicyzmem jest termin „organizacja
woluntarystyczna”, którym autor posługuje się w odniesieniu do „dobrowolnych
stowarzyszeń”[17]. Zaskakujący jest fakt,
że te świadectwa niestaranności przedostały się do druku.
Przytoczona
na wstępie definicja demokracji wyraża normatywny ideał inkluzywnego systemu
politycznego, który nigdzie nie został zrealizowany w pełni. Obecne demokracje w
praktycznym funkcjonowaniu oddalają się od niego w przyspieszonym tempie.
Wydaje się, że postulowana przez autora epistokracja nie stanowi obiecującej
perspektywy odwrócenia tego trendu, wręcz przeciwnie. Pewną nadzieję na powrót
na drogę demokratyzacji stwarza idea umiejętności politycznej, łączącej
kompetencje nie tylko poznawcze, ale także moralne i emocjonalne. Konceptualizacja
umiejętności politycznej adekwatnej do wyzwań czasów współczesnych winna
wynikać ze świadomości, że treścią egalitarnego normatywnego ideału demokracji jest
założenie o potencjalnie powszechnej zdolności do kształtowania umiejętności
politycznej oraz że ta potencjalność może ulegać aktualizacji w samym procesie
aktywności politycznej.
Adam Chmielewski
[1] Janusz
Grygieńć, Demokracja na rozdrożu.
Deliberacja czy partycypacja polityczna?, Universitas, Kraków 2017.
[2] Ibid.,
s. 85.
[3] Ibid., s. 88.
[4] Surowiecki
J., The wisdom of crowds: why the many
are smarter than the few and how collective wisdom shapes business, economies,
societies, and nations, Random House, New York 2005.
[5] Grygieńć,
Demokracja na rozdrożu, s. 150.
[6] Ibid., s. 224
[7] Etienne de la Boetie, The Discourse of Voluntary Servitude,
trans. H. Kurz, The Mises Institute, Auburn, Alabama 1975.
[8] Douglas Adams, Dirk Gently’s Holistic Detective Agency, Gallery Books New York,
1987, s. 153-155.
[9] John Gray, Isaiah
Berlin: An Interpretation of His Thought, HarperCollins, 1995.
[10] Adam Ferguson, An Essay on the History of Civil Society,
red. Fania Oz-Salberger, Cambridge University Press, 1995, s. 63-64.
[11] Grygieńć,
Demokracja na rozdrożu, s. 239.
[12] F. A. Hayek, Whither Democracy, w: New Studies in Philosophy, Politics, Economy
and the History of Ideas, Routledge and Kegan Paul, London 1978, s 152-162.
[13] Isaac Asimov, The Franchise, w: tenże, Robot Dreams, Ace Books, New York 1990.
[14] Grygieńć,
Demokracja na rozdrożu, s. 167.
[15] Ibid., s. 160, 173.
[16] Ibid., s. 173.
[17] Ibid., s. 206.
Komentarze
Prześlij komentarz