Pogrzebacz Wittgensteina

6 października 1946 roku Karl Popper przybył do Cambridge, aby wygłosić odczyt na forum Klubu Nauk Moralnych, którym kierował wówczas Ludwig Wittgenstein. W zaproszeniu proszono go o wygłoszenie odczytu na temat jakiejś „łamigłówki filozoficznej”. Treść zaproszenia Popper zinterpretował jako wyraz słynnego Wittgensteinowskiego poglądu, że autentyczne problemy filozoficzne nie istnieją i że istnieją co najwyżej pozbawione sensu filozoficzne łamigłówki, wynikające nieprawidłowego posługiwania się językiem potocznym. Ponieważ ten Wittgensteinowski pogląd o nieistnieniu problemów filozoficznych był „ulubioną awersją” Poppera, doszedł on do wniosku, niezupełnie zgodnego z prawdą, iż tak sformułowane zaproszenie jest osobistą prowokacją Wittgensteina. Odpowiednio do tego postanowił odpowiedzieć na nie prowokacją i przybył z odczytem pt. „Czy istnieją problemy filozoficzne?”.
Swoje wystąpienie rozpoczął od stwierdzenia, że gdyby nie było autentycznych problemów filozoficznych, to on z całą pewnością nie byłby filozofem. Mówił również, że za jedyne usprawiedliwienie bycia filozofem uważa fakt, iż takie problemy istnieją oraz to, że wielu ludzi bezmyślnie akceptuje fałszywe rozwiązania tych problemów. Na takie dictum Wittgenstein przerwał Popperowi i wygłosił dłuższy wykład na temat nieistnienia problemów filozoficznych, stwierdzając – jak to on – że są one jedynie łamigłówkami. W momencie uznanym przez Poppera za właściwy, on z kolei przerwał Wittgensteinowi, wygłaszając listę problemów filozoficznych, np. czy poznajemy rzeczy za pomocą zmysłów, czy za pomocą rozumu, itp. Wymieniane przez Poppera problemy Wittgenstein zaliczał kolejno do logiki, matematyki lub do innych dziedzin naukowych, chcąc wykazać, że autentyczne i autonomiczne problemy filozofii mimo wszystko nie istnieją.
Wobec tego Popper przeszedł do problemów moralnych i kwestii zasad etycznych. Wspominając po latach to starcie napisał: „W tym momencie Wittgenstein, który siedział w pobliżu kominka i bawił się nerwowo pogrzebaczem, posługując się nim niekiedy jak batutą dyrygenta, aby podkreślić swoje twierdzenia, powiedział: «Proszę podać przykład zasady moralnej». Odpowiedziałem «Nie strasz zaproszonych prelegentów pogrzebaczem». Na to rozwścieczony Wittgenstein rzucił pogrzebacz i wypadł z pokoju, trzaskając za sobą drzwiami”.
W biografii Wittgensteina pióra Raya Monka, pt. A Duty of Genius, znajdujemy alternatywną wobec Popperowskiej relację z tego spotkania: „Popper i Wittgenstein posprzeczali się, oskarżając się nawzajem o niezrozumienie kwestii spornej, aż Wittgenstein poirytowany wybiegł z pokoju, a Russell zawołał za nim: «Wittgenstein, to ty powodujesz całe to nieporozumienie»”. W przechowanej korespondencji znajduje się także list Russella do Poppera, w którym pisze on: „Byłem bardzo wstrząśnięty upadkiem dobrych manier ze strony Cambridge. […] Byłem całkowicie po Pańskiej stronie przez cały czas, ale nie brałem większego udziału w sporze, ponieważ był Pan całkowicie kompetentny, aby samodzielnie toczyć swoją bitwę”.
Kolejną wersję tej samej historii zapisał Peter Munz, uczeń zarówno Wittgensteina, jak i Poppera: „Po tym, jak Popper zadeklarował, że nie wierzy w rozwiązywanie łamigłówek i po tym, jak potwierdził, że istnieją autentyczne problemy filozoficzne, Wittgenstein zaczął wzywać go, aby wymienił jakiś «filozoficzny» problem. Od tej pory nie pamiętam dokładnie kolejności wydarzeń, lecz po tym, jak Popper podjął próbę wymienienia jednego czy dwóch problemów filozoficznych, a Wittgenstein bez przerwy przeciwstawiał się mu twierdząc, że nie wie, co ma na myśli mówiąc te zdania, doszło do dramatu. Popper siedział po jednej stronie kominka, Wittgenstein po drugiej. Obaj siedzieli twarzami do publiczności. Pośrodku, w wielkim fotelu, twarzą do kominka i plecami do publiczności siedział Bertrand Russell. Nagle Wittgenstein, który bawił się pogrzebaczem w ogniu, wyjął rozgrzany do czerwoności pogrzebacz i zaczął nim gniewnie gestykulować przed nosem Poppera. Na to Russell, który jak dotąd się nie odzywał, wyjął fajkę z ust i bardzo stanowczo powiedział swoim wysokim, trochę skrzekliwym głosem: «Wittgenstein, natychmiast odłóż pogrzebacz!». Wittgenstein usłuchał, a zaraz potem podniósł się i wyszedł, trzaskając za sobą drzwiami”.
Omawiana kontrowersja wydaje się kompromitująca. Wynika bowiem z niej, że filozofowie, po dwóch tysiącach lat z grubym okładem, dochodzą do wniosku, że zajmowali się czymś, naprawdę nie wiedząc, czy to coś w ogóle istnieje. Wittgenstein twierdzi, że problemy filozoficzne nie istnieją, Popper głosi tezę odwrotną – że one jak najbardziej istnieją. Kto ma rację?
Wydaje się, że zaciekłość sporów filozoficznych, a także politycznych, rośnie tym bardziej, im bardziej niepewne jest istnienie faktów, o które się spierają filozofowie i politycy. Wiadomo także, że najzacieklej między sobą kłócą się politycy reprezentujący różne odłamy tego samego narodu lub tej samej partii. Z filozofami jest jednak podobnie: Popper i Wittgenstein wywodzili się z Wiednia, z podobnych środowisk społeczno-kulturowych. Obaj byli przywódcami bliskich sobie pod względem teoretycznym nurtów filozofii XX wieku. Oba te ugrupowania powstały w Wiedniu. Oba następnie przeniosły się i zaczęły funkcjonować w Anglii mniej więcej w tym samym okresie. Głównym celem wysiłków filozoficznych ich obu była refleksja nad ludzkim poznaniem, ludzkim umysłem i racjonalnością. Mimo tych zbieżności – a raczej z ich powodu właśnie! – nawet między sobą nie potrafili podjąć racjonalnego dialogu tam, gdzie powinni demonstrować racjonalność uznawaną przez siebie za konstytutywny element debat naukowych. Ich słowa można uznać co najwyżej za nieargumentacyjne stwierdzenia własnych przekonań, za akty przemocy werbalnej, za wymierzane sobie nawzajem symboliczne policzki.
Antagonizm między nimi i ich szkołami jest tak głęboki, że nawet sama treść, przebieg, a nawet okoliczności tego sporu są właściwie nie do ustalenia, ponieważ jego świadkowie, których relacjami dysponujemy, należeli albo do grona zwolenników Poppera, albo Wittgensteina. Niewiele się zgadza nawet w ich relacjach z tego sporu. Sam tytuł odczytu Poppera i data jego wygłoszenia są problematyczne. Według Poppera jego odczyt nosił tytuł „Czy istnieją problemy filozoficzne?” i odbył się 26 października 1946 roku, natomiast według protokołu spisanego przez Sekretarza Klubu Nauk Moralnych, tytuł ten brzmiał: „Metody w filozofii”. Inna relacja głosi, że odczyt odbył się 25 października. Żartobliwe wstępne stwierdzenie Poppera, że sam zwrot „łamigłówka filozoficzna”, użyty w zaproszeniu, jest już równoznaczny z zajęciem stanowiska w sporze o istnienie problemów filozoficznych, zostało uznane za… poważną skargę na Sekretarza Klubu!
Kolejną barierą w rozstrzyganiu sporów filozoficznych (podobnie jak konfliktów politycznych) jest to, że wielką rolę w nich odgrywa osobowość każdego z uczestników i styl uprawiania filozofii, a nie tylko wyznawane przez nich poglądy. Wiadomo skądinąd, że Popper zawsze nawoływał do tego, aby w sporze wysłuchiwać drugiej strony. Wielokrotnie powtarzanym mottem jest filozofii jest „metoda Sokratejska”: „Sądzę, że mam rację, ale być może się mylę i może ty masz rację; w takim razie poddajmy to dyskusji, gdyż w ten sposób znajdziemy się prawdopodobnie bliżej prawdziwego zrozumienia niż wtedy, gdyby każdy z nas upierał się, że to on ma rację”. Sam jednak w dyskusjach naukowych nigdy nie przestrzegał własnej zasady i nieustannie przerywał swoim oponentom ich wypowiedzi. Najbardziej niesforny z jego uczniów, Paul Feyerabend, montował skrycie w London School of Economics antypopperowską opozycję mrucząc, że Popper „narzuca jarzmo krytycznego racjonalizmu swoim wyznawcom”.
Ale, rzecz interesująca, bardzo podobnie postępował Wittgenstein: po zakończeniu opisanej wyżej konfrontacji jeden z jej świadków, Richard Braithwaite złożył Popperowi gratulacje za to, że jako jedynemu udało mu się przerwać wypowiedź Wittgensteina w sposób, w jaki on zawsze przerywał wszystkim innym. Rzecz oczywista, że to akurat podobieństwo między nimi nie mogło ich do siebie zbliżyć, a raczej wzmagało tylko antagonizm między nimi.
Między oboma Wiedeńczykami zachodzą jednak nie tylko podobieństwa, ale także istotne różnice. Przede wszystkim różni ich styl filozofowania. Wittgenstein był rzecznikiem filozofowania jako rozjaśniania i terapeutycznego likwidowania niepokojów umysłowych, jakie powstają wskutek pseudoproblemów filozoficznych, poprzez pokazywanie, że biorą się one z powodu nieuprawnionego przenoszenia pewnych wyrażeń z ich rodzimych gier językowych do zdegenerowanej gry zwanej filozofią, w której język nie pracuje tak jak należy, lecz pozwala sobie „na wakacje”. Według Poppera natomiast wypowiedź filozoficzna powinna prowokować, pobudzać do myślenia, powinna być wyraźnie i ostro sformułowana, aby dawać początek krytycznej dyskusji, którą tak cenił. Inny wielki filozof XX wieku, Thomas Kuhn, którego teoria nauki została zbudowana pod wyraźnym wpływem Wittgensteina i wbrew tezom metodologicznym Poppera, w artykule poświęconym kwestiom spornym między jego a Popperowską koncepcją nauki stwierdził jednak: „Nie jestem aż tak głęboko jak Profesor Popper przekonany o pożytkach z konfrontacji poglądów”. Poruszona tu kwestia stylu jest istotna, ponieważ nie tylko wykłady, ale i teksty publikowane przez Poppera zyskały sobie miano agresywnych – zwłaszcza Społeczeństwo otwarte i jego wrogowie – co nie przysporzyło Popperowi respektu w świecie filozoficznym i negatywnie wpłynęło na recepcję jego dzieła.
Nierozstrzygalność sporu między nimi sprawiła, że został on odziedziczony przez zwolenników Poppera i Wittgensteina, którzy toczą między sobą wojnę podjazdową do dzisiejszego dnia. Wina za odnowienie tego sporu spada na śmierć Poppera, a raczej na konsekwencje tego faktu, tj. na liczne wspomnienia i biogramy opublikowane ku jego czci.
W lutym 1998 roku na łamach „The Times Literary Supplement” ukazał się list filozofa z Cambridge, Petera Geacha, znanego i wpływowego ucznia Wittgensteina. Geach, rzecz interesująca, jest uznawany w Anglii za „honorowego członka narodu polskiego” (honorary Pole), jego matka bowiem była Polką urodzoną w Prusach, która w wieku lat 17 przybyła wraz z rodzicami do Londynu. Jej jedyny syn Peter, w wieku kilkunastu lat przypomniawszy sobie swe polskie pochodzenie, nauczył się samodzielnie języka polskiego, którym do tej pory uwielbia się posługiwać, choć jego wersja polszczyzny jest znakomitym dowodem na fałszywość doktryny Wittgensteina głoszącego, że nie istnieje nic takiego, jak język prywatny, czyli język używany wyłącznie przez jedną osobę. Jak na ironię, wierny uczeń Wittgensteina jest chodzącym dowodem przeciwko koncepcji mistrza, ponieważ poza Peterem Geachem nikt nie używa takiego języka polskiego.
W swym liście Geach zaatakował Johna Watkinsa (ucznia Poppera) za to, iż w swoich publikowanych wspomnieniach o Popperze przytoczył był historię sporu z pogrzebaczem; gorąco zaprotestował również przeciwko próbom nadania wiarygodności tej wrednej plotce. Wspomniał także, że gdy w 1976 przywołano po raz kolejny tę historię podczas spotkania w London, Ontario, to on, Peter Geach, zakrzyknął w odpowiedzi: „Popper jest kłamcą!”. Geach pisze również, że na krótko przed śmiercią Popper napisał do niego list z żądaniem przeprosin za ten okrzyk, lecz on, Geach, deklaruje, że nie przeprosił wówczas i „nie przeprosi” teraz. Ostatecznie jednak – poza swoim oburzeniem – Geach nie przedstawia dowodów, że do tej konfrontacji nie doszło ani nie obala wersji przedstawionej przez Poppera i Watkinsa.
List Geacha otworzył worek z kolejnymi wersjami pojedynku na pogrzebacze. Odezwał się cytowany już filozof Peter Munz z odległej Nowej Zelandii. Powtarza wyżej przytoczoną swoją relację z tego sporu oraz dodaje: „Wszystko to Geach widział i słyszał równie wyraźnie jak ja i jest rzeczą niezrozumiałą, że teraz, wskutek źle pojętej lojalności wobec Wittgensteina, zaprzecza, że do tego incydentu doszło. Jest jednak rzeczą niefortunną, że niektórzy ludzie dokonali reinterpretacji tego incydentu w ten sposób, że Wittgenstein miał wówczas faktycznie «pogrozić» Popperowi pogrzebaczem. Wittgenstein nie pogroził Popperowi; był po prostu nadmiernie podniecony i zdenerwowany tym, że mu się przeciwstawiono”.
Odezwał się także sędzia John Vinelott, wówczas student w Cambridge, również świadek omawianego starcia. Potwierdzając wersję Poppera i Watkinsa, Vinelott stwierdza jednak pod koniec listu: „Uznanie, że Wittgenstein pogroził Popperowi pogrzebaczem, co – jak rozumiem – uczynił Popper, jest bardzo przesadną interpretacją tego incydentu, albowiem takiej groźby ów incydent zawierał, ani nie wydawał się zawierać. Stwierdzenie Poppera było zrozumiane, przynajmniej przez większość z nas, jako żart. Jednakże nie ma również żadnego uzasadnienia dla uznania tej przesady jako «kompletnego zmyślenia» czy «kłamstwa»”.
Ten osąd Vinelotta wydaje się jednak zbyt łaskawy. Do tej opinii skłania mnie incydent, do którego doszło podczas mojej ostatniej wizyty u Poppera. W pewnej chwili, mówiąc o roli oczekiwań w życiu człowieka, Popper stwierdził: „Nasze oczekiwania są bardzo ważne z biologicznego punktu widzenia, nieustannie pomagają nam bowiem w naszych działaniach i w naszej przyszłości. Oczekiwania składają się na naszą wiedzę i wypełniają całe nasze życie. Na przykład Pan nie spodziewa się w tej chwili, abym wyciągnął z kieszeni pistolet i strzelił do Pana. Oczekiwanie, że będę wobec Pana pokojowo usposobionym gospodarzem jest czymś podstawowym dla naszej konwersacji i nie opiera się na żadnej obserwacji, ponieważ nie poddał Pan moich kieszeni empirycznemu badaniu”.
Słuchając wówczas tych słów Poppera – który przecież mógł znaleźć zupełnie inny przykład ilustrujący niepewność naszych oczekiwań! – odniosłem bardzo dojmujące i nieprzeparte wrażenie, że to nie o swoich, lecz o moich „nie zbadanych empirycznie” kieszeniach naprawdę mówi Gospodarz. Uznałem wówczas tę wypowiedź za przejaw jego lęku o swoje bezpieczeństwo fizyczne i zrozumiałem, że moja fizyczna obecność napełnia go (podświadomym?) lękiem, który w ten mało subtelny sposób projektował na gościa. Usłyszawszy te słowa, oblałem się potem nabierając obaw, że słowa te stanowią początek Popperowskiego rewanżu za moje bardzo obcesowe wypowiedzi w listach skierowanych do niego, dotyczące naszych sporów o kwestie wydawnicze.
Vinelott, nie znający Poppera osobiście, nie bierze pod uwagę, że Popper był osobą bardzo bojaźliwą, gdy szło o jego fizyczne bezpieczeństwo. Dlatego wydaje się, że machanie pogrzebaczem, nawet w pewnej odległości od niego, mógł interpretować jako „pogrożenie” mu przez Wittgensteina lub „zagrożenie” z jego strony. Poza tym Popper musiał wcześniej sporo słyszeć temperamencie swego wiedeńskiego ziomka. Spekulacje te wzmacnia również fakt, że Popper był bardzo niewielkiego wzrostu. „Psychoanalityczne” spekulacje co do roli wzrostu Poppera w jego stosunkach z innymi ludźmi formułuje Watkins w swojej analizie źródeł niechęci Poppera do Carnapa: „Obalanie gigantów było ważnym motywem w intelektualnym życiu Poppera i jakkolwiek Carnap nie był w tej samej lidze co Platon, Marks, czy Freud, to był on ogromnie ważną figurą w powojennej filozofii anglo-amerykańskiej. Możliwe nawet, że fakt, iż miał on ponad sześć stóp wzrostu, a Popper był niski, miało coś z tym wspólnego”. Nie ma potrzeby dodawać, że ta „psychoanaliza” w wydaniu Watkinsa natychmiast spotkała się z szyderstwami i pogardą ze strony „prawowiernych” zwolenników Poppera. Jednakże idąc za myślą Watkinsem można przypuszczać, że Popperowskie gwałtowne potępienie przemocy i jego teoretyzowanie o polityce społeczeństwa otwartego, modelowanej na pozbawionych przemocy dyskusjach naukowych, mogła mieć źródło w tym jego „egzystencjalnym” lęku.
Wracając do sporu o pogrzebacz, relację o nim napisał również Timothy Smiley, obecny prezydent Klubu Nauk Moralnych w Cambridge. W swoim liście przypomniał Geachowi, że podczas wspomnianej już kłótni w London, Ontario, naprawdę nie powiedział, że „Popper jest kłamcą”, lecz że „Popper będzie skazany na piekło za to, że jest łgarzem!” oraz że opuścił to kanadyjskie spotkanie naukowe mrucząc pod nosem coś, co mocno przypominało niewybredne polskie przekleństwa. Smiley jednak tolerancyjnie uznaje że jakkolwiek styl krytyki Geacha może nie zasługuje na pełny podziw, to stanowi równie akceptowalną metodę krytyki naukowej, jak legendarny już protokół z podobnej dyskusji, w którym protokolant subtelnie wyraził swoją opinię na temat wygłaszanego referatu sumiennie zapisując, że w trakcie debaty „profesor Emmet się obudziła”. Smiley stawia na zakończenie pytanie retoryczne w odniesieniu do osoby Wittgensteina: „jakimże człowiekiem jest ktoś, kto wychodzi ze spotkania, któremu miał przewodniczyć? Z pewnością morał płynie stąd taki, że ci, którzy chcą dominować w dyskusji, nie powinni jej przewodniczyć…”.
Odnowienie sporu o pogrzebacze po pięćdziesięciu dwóch latach odnotował nawet „New York Times” w Ameryce oraz zgoła niefilozoficzne codzienne gazety londyńskie, wśród nich „The Daily Telegraph”. Jeden z uczonych z Cambridge, w którym awantura ta wzbudziła wspomnienie dawnych czasów stwierdził, że źródeł tego sporu i animozji należy poszukiwać w fakcie, że obu jego głównych aktorów łączyło wspólne pochodzenie wiedeńskie. Dodał także, że w Cambridge wszyscy panicznie bali się Wittgensteina, o czym świadczy przypadek angielskiego filozofa-pozytywisty o mocno już wówczas ugruntowanej pozycji, Alfreda Julesa Ayera, który, gdy przyszło mu wygłaszać wykład w tym samym Klubie Nauk Moralnych, przed własnym wykładem był się mocno upił. Wspomniał również, że nawet posągowy oxfordczyk Isaiah Berlin bał się Wittgensteina...
Omawiana „dyskusja” naukowa między Popperem i Wittgensteinem, która w istocie przerodziła się w drastyczną konfrontację, nie tylko nie doprowadziła do rozwiązania wyjściowego sporu filozoficznego – przypomnę, że chodziło o to, czy istnieją problemy filozoficzne – lecz nadzieję na jego niekontrowersyjne rozwiązanie całkiem oddaliła. W istocie konfrontacja ta zaogniła wrogość między oboma wybitnymi uczonymi do tego stopnia, że powstałe wokół nich szkoły filozoficzne odnoszą się do siebie równie nieprzychylnie, jak ich mentorzy. Nic w tym jednak dziwnego: jeżeli bowiem ich przywódcy, czołowi filozofowie naszego stulecia, zachowują się wobec siebie, jak, nie przymierzając, polscy politycy, to czy można oczekiwać godniejszego zachowania od wyraźnie mniej wybitnych ich zwolenników i naśladowców? Uczniowie obu Wiedeńczyków utworzyli ezoteryczne zrzeszenia uczniów i wyznawców, które odnoszą się do opozycji z wrogością, z silnymi emocjami i uprzedzeniami, które można najtrafniej uznać za ideologiczne. Różnice między ich zachowaniem a zachowaniem polityków to tylko różnice stopnia. Dla członków tych koterii grupowa akceptacja wydaje się ważniejsza od sensowności czy trafności wyznawanych przekonań. Zwolennicy Wittgenstena i Poppera – tak samo jak zwolennicy ugrupowań czy przywódców politycznych – przypominają w istocie nie tyle zespoły uczonych badających krytycznie określone problemy i otwartych na dyskusję z każdym, co raczej kręgi wtajemniczonych, którzy sami sobie chętnie narzucają jarzmo posłuszeństwa wobec własnych mistrzów. Jest to przejaw ideologizacji debat między stronnictwami filozoficznymi, która dorównuje ideologiczności sporów politycznych, moralnych czy religijnych.
Antagonizmu między nimi nie można wytłumaczyć wyłącznie poprzez wskazanie na wzajemną antypatię ich przywódców; trzeba mieć bowiem na uwadze fakt, że zwolennicy obu tych wybitnych postaci, oprócz tego, że są ich zwolennikami, są także przecież – w co, sądząc po ich postępowaniu, raczej trudno uwierzyć – samodzielnymi istotami rozumnymi. Jednakże, rzecz ważka, błędem byłoby stwierdzenie, że postawę wzajemnej wrogości przyjmują oni wskutek odstąpienia od zasad racjonalności. Wręcz przeciwnie: wzajemna wrogość wynika właśnie ze ścisłego przestrzegania zasad racjonalności. Wrogość bowiem się opłaca. Bierze się to stąd, że ich celem jest nie tyle pragnienie rozstrzygania problemów zgodnie z zasadami rozumu, co dążność do przynależenia do grupy, w której są z wzajemnością akceptowani. Warunkiem grupowej akceptacji jest przecież zazwyczaj mniej lub bardziej entuzjastyczna zgoda na uczestnictwo w zwieraniu szeregów przeciwko wspólnemu wrogowi, a nie otwieranie się na jego argumenty.
Świadectwem takiego „zwierania własnych szeregów przeciwko wrogowi ideologicznemu” – fraza znana z nie tak odległej przeszłości – jest postępowanie niektórych członków tych wzajemnie opozycyjnych kręgów filozoficznych. Oto jeden z faktów: Gilbert Ryle, profesor filozofii w Oxfordzie i myśliciel bliski kręgowi towarzyskiemu Wittgensteina, popełnił wielkie faux pas pisząc pochlebną recenzję sławnej wówczas książki Poppera Społeczeństwo otwarte i jego wrogowie. Napisał tam, definiując credo racjonalnej filozofii: „Racjonalność człowieka polega nie na tym, że nie kwestionuje się spraw zasadniczych, lecz na tym, że nigdy nie przestaje się kwestionować – nie na kurczowym trzymaniu się uznanych aksjomatów, lecz na nie uznawaniu niczego za oczywiste”.
Publikacja ta stała się kością niezgody w „obozie” Wittgensteinowskim. Wzburzyła ona Rusha Reesa, jednego z najwierniejszych giermków Wittgensteina, do tego stopnia, że postanowił „dać odpór” Ryle’owi za napisanie owej „entuzjastycznej” recenzji, czyli w istocie za wyłamanie się z własnych szeregów (znane także jako „działalność rozłamowa” lub „rewizjonizm”). Oficjalnym motywem reakcji Reesa było to, że Popper traktuje Platona, Hegla i Marksa tak samo, oskarżając ich o to, że wszyscy w równym stopniu są zwolennikami totalitaryzmu. A przecież, jak powszechnie wiadomo, zgodnie z uniwersalnie obowiązującymi kryteriami dobrego smaku (tj. w Cambridge i Oxford), Platon jak najbardziej należy do dobrego towarzystwa filozoficznego, ale powiedzieć to samo o pozostałych dwóch myślicielach jest zachowaniem równie niestosownym, jak rozgłośne bekanie przy wytwornym stole.
Wittgenstein, po zapoznaniu się z odpowiedzią Reesa na recenzję Ryle’a powiedział swemu uczniowi, że zgadza się z tendencją jego artykułu, lecz skrytykował go za „zbyt wiele niepotrzebnych gestów i zbyt małą liczbę otwarcie zadanych ciosów”. Swemu wiernemu giermkowi – który swoimi staraniami najwyraźniej zabiegał o pochwałę mistrza w zamian za wystąpienie w obronie jego czci przed zamachem ze strony zdrajcy – dał następującą radę: „Polemika, czyli sztuka rzucania jajkami jest – jak doskonale wiesz – zajęciem wysoce skomplikowanym, tak samo jak na przykład boksowanie. Bardzo byłbym rad, gdybyś obrzucił Ryle’a jajkami, staraj się jednak trzymać przy tym podniesione czoło i rzucaj celnie! Problem polega na tym: nie wznosić zbędnych okrzyków ani nie czynić zbędnych gestów, które nie przynoszą szkody temu drugiemu, a tylko tobie samemu”.
Mimo to wszystko obaj myśliciele mieli świadomość, że przynajmniej niektóre powody tej antagonistycznej sytuacji tkwią w nich samych. Wittgenstein był – jak sam stwierdził – „pełen wstrętu wobec własnej próżności i głupoty własnego zachowania”, jaką się popisywał podczas spotkań w Klubie Nauk Moralnych. Jego zachowanie negatywnie oceniali również niektórzy starsi filozofowie. Na jego dominację podczas tych spotkań z dezaprobatą reagowali filozofowie z Cambridge (C. D. Broad i Russell) oraz zaproszeni wykładowcy. Trzeba jednak zarazem pamiętać, że nie oznaczało to automatycznie sympatii dla Poppera, który do końca kariery naukowej w Anglii musiał się zadowolić stanowiskiem profesora logiki i metody naukowej w London School of Economics i jego późniejsze starania o stanowisko w Cambridge nie przyniosły pozytywnego skutku. Chociaż oznaki podobnej samokrytycznej świadomości przejawiał także Popper, w niczym nie pomagało to rozładować istniejących antagonizmów między nimi. Rozumne wyjście z takich sytuacji jest niemożliwe: one są nierozwiązywalne. Nawet dla filozofów.
Cytowany już Gilbert Ryle, mając na myśli filozoficzną młodzież zachowującą się wobec innych z wrogością i brakiem niewrażliwości na argumenty, o ile nie sformułował ich przywódca Wittgenstein, napisał słowa, które dają cień nadziei na to, że ludzkie spory i konflikty nie muszą przeobrażać się w wojny stuletnie: „Ta pogarda dla myśli kogoś innego niż Wittgenstein wydawała mi się w przypadku studentów pedagogicznie katastrofalna, a także niezdrowa dla samego Wittgensteina. Spowodowała, że powziąłem postanowienie, żeby nie tyle zostać filozoficznym poliglotą, co uniknąć pozostania monoglotą; a już przede wszystkim uniknąć zostania echem monogloty, nawet jeżeli jest on geniuszem i przyjacielem”.
Zasada ta jednak jest znana od co najmniej od czasów Arystotelesa, któremu, jak pamiętamy, prawda była droższa od przyjaciela Platona. Jednak w świecie coraz bardziej zaludnionym przez ambitnych monoglotów i ich oportunistycznych potakiwaczy, jej przestrzeganie – nawet wśród filozofów – staje się coraz większą rzadkością.
Czy więc można się jeszcze dziwić politykom?…

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Hayek, prawo i polityka

Politics and Recognition. Towards a New Political Aesthetics

Kościół katolicki wobec nowoczesności